Mamy co wspominać. Tym bardziej, że po spacerku na łonie przyrody nie pojechaliśmy do domku tylko na targ owocowo-warzywny, co stanowi nie jako sobotnią atrakcję tych malutkich miasteczek. Pełno kolorów, zapachów, różnych głosów (przekrzykujące się przekupki w męskim wydaniu - coś niepowtarzalnego), sklepów, straganów, kramików. "Mydło-powidło" obok światowych marek, spotkanie kultur, języków, różności. I kolejna niespodzianka tego dnia, przecudnej urody czarne botki, na niebotycznie wysokim obcasie kupione przez Małża, wyśnione przeze mnie. Teraz się tylko zastanawiam w jakich sytuacjach będę w nich chodzić. Nie wiem, liczę na to, że chociaż raz, podczas tegorocznego urlopu Małża w Polsce, kochający dziadkowie zajmą się na całą noc naszą przesłodką Szarańczą, a my będziemy mogli się udać na jakąś romantyczną kolację i wtedy buciki będą "jak znalazł". A tak przy okazji tego niespodziewanego (dla mnie, bo Małż planował to już wcześniej) zakupu uświadomiłam sobie, że od blisko 6 (!) lat nie kupowałam sobie takich wysokich butów (czyli dokładnie, od "zaistnienia" w moim życiu Potomków), nosiłam takowe, i owszem, ale tylko przy "dużych" rodzinnych okazjach, i wtedy korzystałam raczej ze swojej przepastnej szafy, niźli z nowości sklepów obuwniczych. I chociaż nie mam z targu zdjęć (za dużo ludzi, za mało rąk do pilnowania dobytku i potomności), to pozostanie on w mojej pamięci, mocno przez ten prezent od Małża :) A poniżej kilka fotek z okolic "przy zamkowych". 
...przepiękne i groźne (rozkrzyczały się gwałtownie na nasz widok) czarne łabędzie...
...i powód ich nerwów, czyli trzy "brzydkie" kaczątka...
...i widok zamku z kolejnych jego stron z moim (skromnym) wizerunkiem na jego tle :)

Żeby nie było, że skupiamy się tylko na rozwoju duchowym (zamek i jego historia oraz zakupy, dla każdego coś dobrego), przy okazji niedzieli zajęliśmy się rozwojem fizycznym całej rodziny i udaliśmy się na pływalnię. Niestety i stamtąd nie posiadamy pamiątkowych zdjęć nie z niechęci do ich robienia, o co to to nie. Przeważa w tym wypadku po prostu myślenie praktyczne. Nasz aparat nie jest niestety wodoodporny :) a nasz pobyt w ogromnym ośrodku sportowym wiąże się z "mokrym" szaleństwem. I chociaż woda nie jest, póki co, żywiołem naszych Chłopców, to po pierwszych oporach (w wykonaniu Starszaka doszło nawet do "małej", dosyć szybko jednak opanowanej, histerii) było bardzo przyjemnie i w drodze powrotnej całe Potomstwo (do którego, przy takich okazjach zaliczamy i O., która, wiekowo nawet "mogłaby być" :p) "padło" i smacznie spało na tylnej kanapie w aucie, a potem przeniesione na silnych rękach Rodzica męskiego, we własnych łóżeczkach aż do obiadu (chociaż tutaj to już O. się obudziła i mój Małż nie musiał dźwigać własnej siostry do jej pokoju, choć jak sam powiedział nie dokonał by tego, tylko pozostawił ją śpiącą w samochodzie, zaparkowanym tuż koło domu) :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz