Ostatnie tygodnie, mimo tego, że pogodne, gorące, wiosennie pachnące bzem i cieszące oko kwieciem magnolii, upłynęły mi i mojej kochanej rodzince pod dyktando opieki nad Młodszakiem :( Dziecięcie moje młodsze, korzystając, z tak zwanego długiego, majowego weekendu "zafundowało" nam bowiem nie lada atrakcje w postaci złamanej(!) stopy(!), dyżurnych odwiedzin na oddziale chirurgii szpitala dziecięcego, prześwietlania kończyny dolnej w moim osobistym towarzystwie (obleczonej, podobnie jak potomek w ołowiane, ochronne, nie dodające urody wdzianko) oraz natychmiastowego gipsowania, przy akompaniamencie delikatnego pochlipywania (przy okazji pragnę nadmienić wszystkim zainteresowanym, że Dziecię moje wykazało się niezmierną odwagą, siła woli i cierpliwością... nie płakał wcale tak mocno, jak mógłby, obyło się bez histerii i nie potrzebnych reakcji, był posłuszny, odpowiednio reagował na polecenia lekarza i pielęgniarek...) i to wszystko już 1 maja.
(Prosto po powrocie ze szpitalnego oddziału ratunkowego, dla ukojenia potrzebny był największy pluszak)
Młodszak został uziemiony a razem z nim niemal cała rodzina, bo trzeba było przeorganizować nasze plany i codzienność. Logistycznie rzecz biorąc nie było to najprostsze zadanie ale na szczęście udało nam się nad nim zapanować (włączając w to babcie, dziadków, ciotki i wujków) i zapewnić, przez ostatnie trzy tygodnie Młodszemu, opiekę na najwyższym poziomie 24 godziny na dobę. Został on bowiem pozbawiony całkowicie możliwości jakiego kolwiek poruszania się, co przy temperamencie tego małego chłopczyka, było już samo w sobie zadaniem z pogranicza mission impossible. Dzięki pomocy osób bliskich i zaangażowaniu osób "dalszych" zostaliśmy zaopatrzeni w sprzęt jeżdżący (czyt. wózek spacerowy) umożliwiający Dzieckowi względny komfort przemieszczania się na dłuższych dystansach, natomiast matce i ojcu zaoszczędzający sił i nie powodujący wydłużania się ich kończyn górnych, pod wpływem nieustannego dźwigania potomka nieletniego o wadze około 20 kilogramów (a szczerze mówiąc, miałam całkiem realne wrażenie, że moje ręce stają się z dnia na dzień dłuższe, zupełnie nie proporcjonalnie do tułowia i pozostałych połączonych z nim członków).
(Nieco nie wyraźne, jednakże doskonale oddające obraz poprawiającego się samopoczucia bohatera)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz