Pan Gruszek...
Zawiesiłam się na tych wakacyjnych klimatach, że nawet nie zauważyłam kiedy przeleciała jesień... tak, tak ona właśnie się skończyła (poranny szron na okolicznych samochodach dzisiejszego poranka, właśnie mnie w tym upewnił) i nawet zdążyłam w tym swoim codziennym biegu dobiec do zimy. Po raz pierwszy w tym roku oblekłam moje młodsze dziecię w znienawidzone przez co niektórych w dzieciństwie rajstopy, wyciągnęłam z "mamowych" zakamarków cieplejsze czapki i rękawice, a nawet ponacierałam młodociane ryjki odpowiednim kremem, co by małoletni na tym zimnym powietrzu nie nabyli jakiegoś uciążliwego do wyeliminowania "parcha", powodującego ból i dysonans estetyczny (co niestety często jest udziałem mojej nieletniej dzieciarni) i wypuściłam do placówki. I
żeby nie było, że taka ze mnie taka mocno leniwa matka, zdarza się również, że czasem muszę użyć własnej
wyobraźni, materiałów dostępnych od zaraz i wyczucia własnych rąk.
Młodszak, w podążaniu za nauką o ekologii, brał udział w swojej placówce
w balu tematycznym "Owoce i warzywa". Jego grupa miała przedstawiać
owoce a Młody "zapragnął" być GRUSZKIEM. Tak właśnie nie gruszką, bo
przecież gruszką mogą być dziewczynki a on jako chłopiec powinien być
gruszkiem. I tak właśnie się stało... zrobiłam wszystko co było w mojej
mocy: rysowałam, wycinałam, malowałam, kleiłam i szyłam. I co? I wyszedł
z tego piękny Pan Gruszek, niezmiernie zadowolony z przebrania i zabawy
:)
Nie ogarniałam rzeczywistości w sposób chronologiczny i dalej chyba tego nie robię, intensywnie przygotowuję się do świąt, szykuję podarunki, porządek przeszedłby test "białej rękawiczki", pierogów mam tyle, że nakarmiłabym nimi niewielką armię i ogromny apetyt na świąteczną biesiadę. A skąd moja radość, nawet z powodu sprzątania? Odpowiedź najprostsza z prostych... jestem na URLOPIE i na wszystko znajduję czas. Nic nie wymaga pośpiechu, biegu i nerwów... W między czasie jeszcze oparłam się o stolicę, gdzie w ramach jubileuszu zaprosił mnie pracodawca i wybawiłam się jak nigdy dotąd... już wiem, że po 26 godzinach na nogach, 3 godzinach snu, następne 14 godzin można funkcjonować na naprawdę dobrym poziomie jeśli tylko robi się to w odpowiednim towarzystwie, a jak się okazuje pociąg na trasie Warszawa-Szczecin jedzie niespodziewanie szybko :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz