Wszystko zaczęło się jakieś dwa lata temu kiedy to w głowie Małża i w moim sercu pojawiła się myśl, że Starszak nie powinien być jedynakiem :) Zaczęliśmy "radosne przygotowania" i po pierwszych nie powodzeniach pod koniec listopada 2008 ujrzałam na teście ciążowym upragnione dwie kreski. Mieliśmy w ten sposób niespodziankę dla najbliższych, którą zdradziliśmy dopiero w cudowną Wigilię Bożego Narodzenia - magiczna chwila dla całej rodziny...
A potem wszystko potoczyło się jak w przyspieszonym tempie, i wkrótce mój brzuch zasłaniał mi nie tylko przysłowiowy "cały świat" ale także (dosłownie) stopy. Był cudny, okrągły i wielki, więc poszłam do wspaniałej osoby (Pati, kocham Cię za Twoja umiejętność "zatrzymywania" teraźniejszości i z tego miejsca, po raz kolejny DZIĘKUJĘ) żeby uwiecznić go na zdjęciach. Tak, nowe życie, Dwa w Jednym...
Każdy odczuwalny ruch "nowego lokatora" przybliżał nas do tego cudownego momentu kiedy to nasza Trójka miała się zmienić w Czwórkę...w przygotowaniach na przyjęcie Maleństwa w naszym życiu i w domu dzielnie pomagał Starszak dla którego sytuacja była co nie co surrealistyczna jednakże przyjmował ją ze szczerą radością i (ku mojemu ogromnemu, pozytywnemu zaskoczeniu) w szczęśliwym niedoczekaniu.
To był zwykły poniedziałek, odpoczywaliśmy w domu po intensywnym weekendzie nad jeziorem i tak naprawdę nic nie zapowiadało wieczornych emocji, które były jeszcze przed nami. Termin porodu minął już jakiś czas temu i w duchu już prosiłam synka żeby "w końcu ze mnie wyszedł" bo niestety wtorek był dla mnie ostatecznym terminem pojawienia się w szpitalu, tak bardzo tego nie chciałam (przerabiałam to ze Starszakiem, ponad tydzień na patologii ciąży...brr).
Nadszedł wieczór a ja wiedziona jakimś przeczuciem (to chyba ta słynna kobieca intuicja) kazałam Małżowi "wywieźć" Starszaka na nocleg do dziadków, gdyż chciałam mu oszczędzić ewentualnego, nocnego przemieszczania...Małż się nie spieszył zbytnio i pomimo tego, że jego rodzice mieszkają w tej samej dzielnicy, 20 minut spacerem od naszego mieszkania, "wywózka" starszego syna zajęła mu ponad godzinę. Wrócił szczęśliwy i nieświadomy...a w domu czekałam na niego ja...w letniej sukience, klapeczkach, z kwiatową walizką przy boku i skurczami co 8 minut (w czasie jego nieobecności "z niczego" rozwinęła się niezła akcja porodowa), więc zamiast zaplanowanego wieczornego oglądania filmu w tv w ekspresowym tempie wylądowaliśmy na Izbie Przyjęć w pobliskim szpitalu...
Była dokładnie 21.30 na zegarze, kiedy przekraczałam próg szpitalnego budynku i wiedziałam już, że nie wyjdę z niego sama :) Przed nami FORMALNOŚCI...czyli koszmar każdej rodzącej, na szczęście jako "doświadczona" matka świetnie, według mojej skali, radziłam sobie z bólem i innymi niedogodnościami, i nawet przekazywanie tzw. potrzebnej dokumentacji medycznej nie czyniła mi jakiegoś szczególnego dyskomfortu - tak, wiem, jestem dziwna:), no i rzecz jasna mogłam również w tej kwestii liczyć na swojego drugiego Połówka, który spisał się wprost "na medal", mój ukochany Małż wiedział gdzie są potrzebne dokumenty, co powiedzieć, napisać, podać...etc. pielęgniarce, kiedy ja byłam "szykowana" do porodu...O 21.55 znalazłam się na porodówce...RAZEM...tak, znaleźliśmy się tam razem... Kolejny RODZINNY PORÓD miał połączyć naszą rodzinę :) Położna zajrzała do nas tylko na chwilkę (za ścianą ekipa lekarzy, pielęgniarek i położnych ścigała się z czasem podczas nie planowanej "cesarki") i zawyrokowała "o, tu to jeszcze ze dwie godziny czekania (zegar wskazywał 22.05), proszę sobie po spacerować, rozluźnić się i czekać..."...I co...i nic, nic ze spacerowania oczywiście :) Małż dosłownie po 5 minutach musiał (na moje wyraźne polecenie) "lecieć" po położną, bo ja czułam, że to JUŻ, TEN MOMENT...I znowu intuicja (przeczucie, znajomość własnego ciała?)nie zawiodła...Nasz mały synek dołączył do nas dokładnie o godzinie 22.21 dnia 17.08 (Starszak urodził się 4 lata wcześniej dokładnie o godzinie 17.08 - metafizyka :)) Wyglądał...no cóż, dla nas najpiękniej...pomimo tego, że był pomarszczony i sino-zielony (na szczęście później mu przeszło i zdjęcie pochodzi już z tego czasu kiedy po kilku godzinach od porodu przypomina "ludzia" :)), za długo siedział w mamie, ale był zdrowy, cudny i NASZ...
Później to już był czas na mycie, mierzenie, ważenie (3650 g, 59 cm), wspólne odpoczywanie, no i obowiązkowe sms'y i telefony ("o już, tak szybko?") do rodziny, i przyjaciół. A później Małż wrócił do domku a my z Dzidziuchem spędzaliśmy pierwszą noc w szpitalu, emocje nie pozwalały usnąć i razem z mamą cudownej małej dziewczynki (pierwszej "przyjaciółki" Aniołka, która dzisiaj również ma swoje święto Sto lat Marcelinko, sto lat), a która przyszła na świat zaledwie godzinę wcześniej niż Dzidziuch, gadałyśmy do rana, przerywając co jakiś czas nasze opowieści drzemką:) - jak się okazało "świeżo upieczony Tatuś" tez niewiele spał tej nocy...
A dzisiaj...od tamtego czasu minął już ROK. Dzidziuch jest pogodny, kochany, coraz sprawniejszy, raczkuje "z prędkością światła", ma 5 zębów, głowę owłosioną w stopniu niewielkim aczkolwiek zadowalającym, umie "przybić piątkę", zrobić "papa", pokazuje paluszkiem "tam", mówi dużo "po swojemu" i co nie co "po naszemu" (mama, baba, daj), zjada wszystko i w dużych ilościach, często się śmieje i rzadko płacze...i to co najważniejsze...PO PROSTU JEST, a jego jestestwo odmieniło naszą ludzką rzeczywistość, po raz kolejny poczułam, ze znam tajemnicę własnego istnienia...to dla Niego,dla Starszaka i miłości Małża warto pokonywać kolejne zakręty na drodze swojego ziemskiego bytu...
Dlatego to właśnie dzisiaj kochany Mały Chłopczyku, chciałabym z całego serca Ci życzyć jedynie łatwo spełnialnych wyzwań, masy kolorowych zabawek, mniej bolesnego ząbkowania :), szybkiego odkrycia radości samodzielnych kroków (no cóż, miałeś "termin" do dzisiaj ale jesteś małym leniuszkiem i indywidualistą, więc nie będziesz chodził kiedy "trzeba" lub "wypada" tylko kiedy sam stwierdzisz, że to dla ciebie najlepsza pora - dokładnie jak z przyjściem na świat :)), abyś jak najdłużej mógł być tak beztroski jak teraz, abyś zawsze był tak pogodny i radosny, żeby wszelkie troski i smutki jak najdłużej omijały Ciebie z daleka, aby twoje dni były pełne słońca i tęczowych kolorów, żeby deszcz kojarzył Ci się tylko z kaloszami i skakaniem po kałużach, a nigdy z burzowymi zawirowaniami i zimną zawieruchą...no i jeszcze jedno na koniec...rośnij zdrowo, spełniaj marzenia, bądź szczęśliwym (teraz małym, ale kiedyś dorosłym) człowiekiem, kochaj i bądź kochanym...bo czegóż mogłabym Ci życzyć więcej...:) KOCHAM CIĘ...MAMA
Dawno do Was nie zaglądałam i przegapiłam tak ważny dzień. Gorące uściski i całuski dla Antosia. A świętować będziemy razem z Malinką jak wrócicie:-))).
OdpowiedzUsuń