czwartek, 28 października 2010
Bardzo dłuuugi dzień...
piątek, 22 października 2010
Żółwik Sammy...i burak :)
Dzisiejsze popołudnie należało do mnie, Starszaka i jego przedszkolnego przyjaciela K. Korzystając z uprzejmości i wyrażonej już wcześniej chęci wielkiej, opieki nad moim młodszym małoletnim mamy rzeczonego K. "pozbyłam" się mniejszego dziecięcia i mogłam ten czas spędzić ze starszym Synkiem, co z przyczyn czysto organizacyjnych nie zdarza nam się zbyt często, odkąd Tata przebywa więcej w "swoim" domu niż w Naszym. Ale dzisiaj, zrobiliśmy sobie prawdziwe święto... było kino, a w nim obowiązkowy popcorn i cola (nie dostępna na co dzień słodka używka :)), dziecięcy przyjaciel przy boku i bajka, która z humorem traktuje poważne tematy...
sobota, 16 października 2010
"Panienka" z okienka...
Mój Synuś, maleńki, tak cały czas o nim myślę, choć wiem, że codziennie staje się starszy, większy, odważniejszy... co raz mniej mój... Dzidziuch zadziwia mnie na każdym kroku. Dziś przeszedł samego siebie... pokonał wysokość kanapy, jej oparcia, kilka kolejnych centymetrów, dotarł na parapet, wspiął się na nim najpierw na kolankach, potem wyprostował ciałko na nóżkach i... i stanął jak zaczarowany "gapiąc się jak sroka w gnat". Świat go zaczarował a moje serce zamarło, bo już oczami wyobraźni zobaczyłam jak z owego parapetu spada, "zahaczając" oczywiście łepetynką o kaloryfer... I nic nie dają moje prośby, groźby, krzyki, Małolat z pełnym uśmiechem wchodzi dalej i wyżej. Z jednej strony cieszę się, że jest taki "dzielny", odważny, niczego się nie boi, nic nie jest dla niego przeszkodą, tak inny od Starszaka w tym samym wieku... z drugiej obawiam się konsekwencji tej jego otwartości i barku zahamowań... Dziś nie doszło do wypadku, a moja głowa w tym aby nie doszło do niego nigdy... kolejne, trudne zadanie macierzyństwa, ale przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo :) 


piątek, 15 października 2010
Dzień Dziecka Utraconego...


poniedziałek, 11 października 2010
Kąpielowi przyjaciele...
niedziela, 10 października 2010
Meteoryt... mój prywatny

czwartek, 7 października 2010
Szlafrokowy zombie...
I w końcu, zmierzając ku wyjaśnieniu tytułu dzisiejszego wpisu, kilka fotografii dokonanych dzisiejszego wieczora, kiedy to Maluch, ku zadowoleniu mojemu i swojemu, w ciągu dalszym oczekujący na wieczorny posiłek (no cóż, matka zamiast łapać za gary, złapała za aparat, więc dzieci musiały cierpliwie czekać :)) zaczął przemieszczać się po skromnych naszych progach, co czyni coraz odważniej i sprawniej ale z wywołującym na mojej twarzy uśmiech asekuranctwem swych kończyn górnych, które nieodłącznie wyciągnięte do przodu przywodzą mi na myśl horrory (taniej klasy "B") i ich głównych bohaterów, czyli mumie i tak zwane zombi. No a już te dzisiejsze połączenie tego "trupiego" stylu chodzenia z estetyką pokąpielowego odzienia (piżamka, skarpetki i szlafrok) wywołało u mnie taką reakcję komiczną, że nie mogłam się skoncentrować nawet na robieniu zdjęć. Więc, jak to mówią nasi włodarze, resztę pozostawiam "bez komentarza":)


wtorek, 5 października 2010
Dyniowe inspiracje ciąg dalszy...
poniedziałek, 4 października 2010
Dziwna jestem...

A o to szczęśliwy użytkownik, w krzesełku i na tle moich "dziwnych" ścian:
Wygodnie nam teraz co nie miara, posiłki w krzesełku to wygoda dla mamy i Brzdąca, młody osobnik już wie, że to nie pora na zabawę, bieganie po domu, czy inne tam takie, siada grzecznie i wcina a jeszcze trochę i wspaniały ten przedmiot pozwoli nam wszystkim zasiąść przy stole i wspólnie zjeść posiłek (na razie jemy na raty, bo mama musi najpierw nakarmić małą Stonkę a później, ewentualnie jak się uda i nikt nie będzie do jej talerza wyciągać małych łapek i głośno oznajmiać w swoim języku "daj jeszcze", sama dokonuje konsumpcji) bo Maluszek zaczął samodzielnie oswajać sztućce a Starszak, posiadł tę sztukę już dawno, dlatego też już powoli się cieszę na te wspólne, samodzielnie zjadane posiłki...
Żeby dopełnić tematu krzesełka, muszę jeszcze ujawnić dwa przedmioty wywołujące na twarzy Dzidziucha radość, a jednocześnie będące miejscami służącymi zarówno do zabawy jak i do nauki. Oprócz tego, że na opisanym i przedstawionym już wyżej krzesełku "karmionku" można siedzieć nie tylko przy posiłkach ale i np.: przy układaniu klocków, rysowaniu (jeszcze nie, ale już wkrótce na pewno) i wszelkich innych zabawach "nasiadowych", jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami "krzesełka uczydełka" znanej firmy zabawkowej (wspaniały spadek po Starszaku) oraz zabawnego krzesełka "chowaczka" z Ikei (której hasło reklamowe według starszego dziecięcia brzmi "...I TY tu RZĄDZISZ", czego konsekwentnie się trzyma zasiadając na swoim czerwono - pomarańczowym tronie i pozbawiając tej możliwości Młodszaka) z których ochoczo korzysta Dzidziuch, szczególnie pod przedszkolną nieobecność Starszaka (mowa tu przede wszystkim o tym ostatnim okazie), więc możliwości "siedzeniowe" dla nieletnich są w domu mym ogromne... z czego wynika nieopisana wręcz radość... a przecież niczego więcej ani mnie, ani moim chłopakom nie trzeba. Na zdjęciach wersja "jednodzieckowa" ale "trzykrzesełkowa"...:)

A na koniec, jak wisienka na torcie, Maleńki w odsłonie "a ku - ku", gdyż i taką funkcję w obrotowym tronie Przedszkolaka można odkryć... i nic więcej do zabawy nie trzeba. On, fotelik i mama, która będzie odsłaniać lub przywoływać "znikniętego" do "znalezienia". Wspaniały wspólny czas. No dobra, a teraz zmykamy na spacer... trzeba korzystać z piękna jesieni, bo przecież nie wiemy jak długo ono potrwa.