Mój Synuś, maleńki, tak cały czas o nim myślę, choć wiem, że codziennie staje się starszy, większy, odważniejszy... co raz mniej mój... Dzidziuch zadziwia mnie na każdym kroku. Dziś przeszedł samego siebie... pokonał wysokość kanapy, jej oparcia, kilka kolejnych centymetrów, dotarł na parapet, wspiął się na nim najpierw na kolankach, potem wyprostował ciałko na nóżkach i... i stanął jak zaczarowany "gapiąc się jak sroka w gnat". Świat go zaczarował a moje serce zamarło, bo już oczami wyobraźni zobaczyłam jak z owego parapetu spada, "zahaczając" oczywiście łepetynką o kaloryfer... I nic nie dają moje prośby, groźby, krzyki, Małolat z pełnym uśmiechem wchodzi dalej i wyżej. Z jednej strony cieszę się, że jest taki "dzielny", odważny, niczego się nie boi, nic nie jest dla niego przeszkodą, tak inny od Starszaka w tym samym wieku... z drugiej obawiam się konsekwencji tej jego otwartości i barku zahamowań... Dziś nie doszło do wypadku, a moja głowa w tym aby nie doszło do niego nigdy... kolejne, trudne zadanie macierzyństwa, ale przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz