W rzepaku...
Sporo czasu minęło od ostatniego posta i wiele się u nas wydarzyło ale nie będę o tym pisać bo powtarzałabym się bezwstydnie (a że to praca, domowe obowiązki, katary i inne takie tam codzienności oderwały mnie od blogowego świata), więc wcale nie zamierzam do tego wracać... było minęło, nie ma... zaglądałam do moich ulubionych blogów, śledziłam na bieżąco Wasze życia a czasem nawet udawało mi się coś skomentować (jupi!!!). Teraz mam już nadzieję, że będę tutaj częściej, więcej i regularniej, taki przynajmniej jest plan, co z niego wyjdzie, nie wiem? ale będę próbować mu sprostać. Aha i zanim jeszcze przedstawię Wam zdjęcia z naszej ostatniej wyprawy i wrzucę tu kilka słów o nas w nawiązaniu do ostatniego posta wyjaśniam i dziękuję wszystkim "przytrzymującym" w naszej "intencji" kciuki... Mamy opiekunkę (bo przecież nie nianię, w przypadku takich dużych chłopaków jak moje), znalezioną po niezwykłych perturbacjach, złośliwościach ludzkich i czasowych, po mozolnych poszukiwaniach, dokładnym sprawdzaniu, oczekiwaniu i szczęśliwym odkryciu dobrego człowieka w najbliższym otoczeniu. Na razie jest dobrze i nam i jej (tak przynajmniej twierdzi a ja nie mam podstaw nie wierzyć), Chłopcy są zachwyceni, czekają na nią z wielką niecierpliwością, dopytują o to kiedy przyjdzie, a ja, podczas swoich wieczorno-nocnych roboczych maratonów jestem spokojna. Ale jak doszło do tego, że w naszym domu pojawiła się Pani M. napiszę innym razem, bo to naprawdę historia do zapamiętania :)
A i jeszcze mam pomysł na jeszcze jednego posta (takiego bez zdjęć i z dużą ilością wyrazów ogólnie uznawanych za wulgarne i obraźliwe), niedawno miałam "spotkanie" ze służbą zdrowia... nie było ono udane. I co z tego, że miałam zaplanowaną prywatną(!!!) wizytę dla dziecka, za którą muszę nie źle zapłacić, na którą czekam ponad dwa(!!!) miesiące i została w ostatniej chwili odwołana. Teoretycznie został zmieniony termin, może w tym następnym uda się to, co miało być już za nami... na pewno wszystko opiszę.
A teraz o przyjemniejszych rzeczach... Przyjechał Małż (głównie ze względu na rzeczoną, zaplanowaną wizytę u specjalisty z naszym kochanym Starszym Chłopcem) i "wykorzystujemy" jego obecność do granic możliwości, znajdujemy miejsca w których możemy spędzić czas razem, całą rodziną... przy natłoku obowiązków, zajęć na "teraz" i "już", przy moich obowiązkach zawodowych (no niestety, ja nie uczestniczę w tej długiej, narodowej majówce, ja czasami pracuję :)) jesteśmy wspólnie we wspaniałych miejscach i tych takich najzwyklejszych, codziennych. Staramy się wycisnąć rzeczywistość niczym cytrynę i skorzystać z tego co daje nam przyroda. Tym razem rodzinna wycieczka poprowadziła nas do ogrodu dendrologicznego i chociaż wiosna w nim w pełni, to zamiast robić zdjęcia roślinkom fotografowałam moje pociechy i Małża (a nawet ja sama, osobiście zostałam uwieczniona "ku pamięci"). Po drodze do celu mijaliśmy przecudne pola kwitnącego rzepaku, postanowiliśmy więc na chwilę zboczyć z głównej drogi aby uwiecznić moich Chłopców na tle żółciutkich pól... i chociaż Młodszak "trafił" bezbłędnie w sam środek ogromnej kępy pokrzyw swoją twarzą (widać na zdjęciach), rękami i nogami było uroczo.
Rzepak przewyższał Młodego kwiatami i miałam ochotę uwiecznić go jak wbiega w pole ale przygoda pokrzywowa ostudziła me zapędy i dziękowałam opaczności, że dziecię me nie należy do tzw. histeryków i płaczków, więc dzielnie się do zdjęć uśmiechał pomimo czerwono-bąblowego ekspresowego wykwitu na twarzy i kończynach. Wspaniały, dzielny chłopczyk.
Małż uwiecznił mnie, żeby nie było, że ja tylko i wyłącznie po tej drugiej stronie aparatu...
Potem to ja już "szalałam" z aparatem i uwieczniałam Chłopaków w różnych konfiguracjach i miejscach, na które potomni chętnie wchodzili, wskakiwali, wdrapywali się, wbiegali...
Wspaniały dzień w temperaturze niemal 30 stopni, skończył się dość późno w warunkach jeszcze bardziej rodzinnych, na rodzinnym "ranczo" w miłym towarzystwie.
Pomysłów i tematów na kolejne posty aż nad to... Zdradzę Wam tylko, że "zaciągnęłam" moich Chłopaków na sesję do Malinowej fotografki i już nie mogę się doczekać efektów jej ciężkiej pracy. Na pewno tu będą, bo zaglądałam przez ramię (przepraszam Madziu, nie mogłam się powstrzymać) będzie na co patrzeć... Czuję TO!
Super te rzepakowe pola, muszę się wybrać póki tak cudnie kwitną, zajrzyj na facebooka, tam niespodzianka, słodziak Antoś, reszta wkrótce, jak się obrobię, a do obrabiania mam teraz zdjęć co niemiara, dziś dołączyły komunijne, cała karta 4 GB ;-)
OdpowiedzUsuńPracuj, pracuj a później wyszukaj jakiś fajny plener dla moich Chłopaków...
UsuńCudny ten rzepak. Tez sie mialam ochote zatrzymac ostatnio ale ,ze u nas od miesiaca leje... Pracowalam kiedys w takiej prywatnej sluzbie zdrowia wiec chetnie bym taki post z " wyrazami " przeczytala :)
OdpowiedzUsuńNapiszę na pewno, powstrzymując się jednak od "wyrazów" ale muszę to z siebie wrzucić...
Usuń