Dzień Wszystkich Świętych, zaduma nad grobami bliskich, nieśmiertelne chryzantemy we wszystkich kolorach jesieni, ciepłe światło małych, średnich i ogromnych zniczy... a jednocześnie czas wspólnych, rodzinnych spacerów, bycia razem, trzymania się za ręce... Ten dzień "sprowadził" do domu, jak zwykle tylko na chwilę mojego Małża... chłopcy mieli święto :) Na szczęście już wczoraj odwiedziliśmy cmentarz, zapaliliśmy "światełka" tam gdzie mieliśmy to zrobić, zagrabiliśmy cudne i kolorowe liście, choć znajdujące się zupełnie nie na miejscu... i jak się okazało czuwała chyba nad nami opatrzność gdyż dziś nie dane nam było pospacerować na naszej, przecudnej urody metropolii gdyż Dzidziuch, po ciężkiej nocy, obudził się "zasmarkany" i profilaktycznie postanowiliśmy przeczekać sytuację w domku aby nie dopuścić do rozwinięcia jakiej kolwiek infekcji... Po pośniadaniowej drzemce, Młodszy niezmiennie "siorbał" nosem ale na szczęście nie gorączkował, więc postanowiliśmy "wyskoczyć" całą czwórką na pobliski plac zabaw żeby chłopcy pobyli chociaż chwilkę na świeżym powietrzu, w dniu w którym planowaliśmy dłuuuugie spacerowanie. Było fajnie. Taki troszkę inny Dzień Wszystkich Świętych ale w telewizji usłyszałam dziś opinię duchownego, żeby przeżywać ten dzień radośnie, wesoło i rodzinnie, i pomimo, że zazwyczaj twierdzę, że "telewizja kłamie"(:p) to tej opinii postanowiłam się posłuchać :) Wiem, że było warto! A jutro? Zaduszki... i powrót do codzienności, czyli wyjazd Małża do pracy...:( No cóż... takie życie, a jak przyjdzie smutek (zawsze przychodzi) spojrzę na zdjęcia Moich Chłopaków z dzisiejszego dnia i to mi da siłę do zmagania się z codziennością bez niego przy boku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz