Później "łycha" poszła w odstawkę a mój młodszy synek naprawdę żywo zainteresował się zawartością swojej niewielkiej miseczki (rozmiar celowo wybrany przez Rodzicielkę, im mniejsze naczynie tym mniej do sprzątania, a ilość zjedzonego posiłku można przecież zwiększać dokładkami w miarę apetytu rzeczonego Dzidziucha...) i mieszał w niej namiętnie całymi łapkami, przenosząc smakowitą kaszkę z miseczki na łapki, z łapek na stolik i siebie...
I tu, jak przystało na bohatera, wkroczyła Matka Rodzicielka, czyli we własnej osobie ja i zarządziła jedzenie "dwułyżkowe" (jedna łyżka w ręku mamy, druga w ręku Malucha), w ten o to sposób dziecięcie moje napełniło brzuszek i w stopniu nieznacznym, acz znaczącym "nauczyło" posługiwać się łyżeczką, niektóre porcje "z jego" łyżeczki lądowały nawet w jego otworze gębowym a nie do okoła niego... Jak na pierwszy raz wyszło świetnie... no cóż nikt nie mówił, że będzie łatwo... Parafrazując znane słowa MAŁY KROK DLA LUDZKOŚCI A WIELKI DLA MAŁEGO CZŁOWIEKA ...:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz