No tak...:) i złość gdzieś wyparowała i słońce zaświeciło w duszy, poczułam w swej ręce tę małą chłopięcą dłoń, ujrzałam uśmiech w tych błękitnych ślepiach i wiem, że wszystko będzie dobrze, chociażby los rzucił nas w odległe rejony, będziemy razem z tą miłością, wiarą, niewinnością i spontanicznością coraz większego Chłopca... A kiedyś (już całkiem nie długo), przeniosę moich chłopców w świat Smoka, Profesora i Krainy Deszczowców...znalazłam nawet do kupienia żółty, zniszczony, sczytany egzemplarz książki, identyczny z tym jaki przez długie lata był ze mną (niestety, zgubił się, podczas którejś z przeprowadzek), więc mam pewność, że znowu przeżyję te przygody...a zielona pietruszka nie będzie dla moich dzieci tylko zwykłym warzywem...:)
wtorek, 16 listopada 2010
I znów ten buraczany wątek...:)
Dawno mnie nie było a i dzisiaj zajrzałam tylko na chwilkę... przeklęte choróbsko trzymało wystarczająco długo, żeby zniechęcić mnie nawet do pisania... teraz kiedy w końcu skończył się 12-sto godzinny rygor dawkowania antybiotyku i po dwóch tygodniach mogę od niego odpocząć jakieś paskudne "coś" zalęgło się w gardle i drapie niezmiernie...och, nie lubię chorowania myślałam, że już po wszystkim a teraz znowu coś się zaczyna dziać...:(
Ale nie o tym miało być...
Przy całej codzienności, wszystkich zwykłych i niezwykłych obowiązkach, przy dylematach, których rozwiązanie może zmienić przyszłość a na pewno zmienia myślenie o teraźniejszości, gdzie jest miejsce na niepewność, strach, smutek czy niepewność zawsze mogę liczyć na rozbrajającą niewinność, szczerość i radość serwowaną w podwójnej dawce przez moich kochanych chłopców...
Wychodziliśmy dzisiaj z przedszkola (sami, ze Starszakiem, bo Dzidziuch został w domku pod opieką Babuni ) kiedy zaczął wiać okropny wiatr i padać zimny, jesienny deszcz... opatuliłam więc siebie i moje starsze dziecię, wyposażyłam głowy w kaptury, ręce w rękawiczki i trzymając się za dłonie ruszyliśmy w kierunku domu. Przez nagłe załamanie aury na język cisnęły mi się niewybredne słowa ale przytomnie pamiętając o latorośli i jej wyjątkowych zdolnościach zapamiętywania wszystkiego co nie odpowiednie i zakazane, ostatnią siłą powstrzymałam się od brzydkiego bluźnięcia, używając w zamian powiedzonka jednego z moich dziecięcych bohaterów...
Ja: Mamma mia, herbu zielona pietruszka !
Syn: ...i czerwony burak! (wyczucie chwili...bezcenne:))
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Fantastyczna książka! Pamiętam, jak czytałam ją z wypiekami na twarzy. To była chyba moja ulubiona część z całej serii. O rany! Dziękuję za przypomnienie tych chwil :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie