Mój ukochany Młodszy syn, nie wiedzieć czemu, postanowił sobie ostatnio, że utrudni nam nieco nocne życie i budzi się automatycznie jak tylko ja złożę bezpiecznie głowę na swojej poduszce (a póki co jego łóżeczko zamieszkuje wespół zespół z moim łożem małżeńską sypialnię, więc następuje to naprawdę niemal natychmiast). Przyznam szczerze, że z konsekwencją było u mnie na bakier i zamiast odkładać Misiaka do łóżeczka za każdym razem kiedy się z niego podnosił, zdarzało mi się niestety, pod wpływem zmęczenia (oczywiście :p) lub w obawie przed obudzeniem Starszaka (no cóż, Mały głośno się buntuje jeśli nie wezmę go na ręce) brać go do siebie do łóżka... Ja wiem, że jest dużo mam którym odpowiada spanie z nieletnim przy boku, ale ja do takich mam nie należę. Nie wysypiam się wtedy zupełnie, śpię jak "królik pod miedzą", drętwieję pod wpływem nie zmienianej przez całą noc pozycji, drżę przy każdym ruchu Młodego... okropność! Książę, a jakże budzi się wyspany i radosny, matka zła, obolała, zmęczona (pomijam noce kiedy nie śpię wcale, np. ząbkowanie ale to inny temat), więc postanowiłam ten "bandycki" proceder ukrócić... Tym bardziej, że "dzienne" drzemki przebiegają bez zastrzeżeń, wieczorne usypianie trwa zazwyczaj ok. 20-30 minut, włączając w to karmienie, więc naprawdę odnosimy w tej kwestii wielkie sukcesy. Postanowiłam. Będę dzielna, konsekwentna...i wyspana (niezwyczajna jestem do takich akcji nocnych, Starszak mi tego oszczędził a i Młodszak do tej pory sypiał znakomicie - kolejny tzw. "skok rozwojowy"). Od trzech nocy mój Synek przeżywa więc "szok termiczny" w postaci odstawienia przytulania w czasie nocnych "mruczeń" i marudzenia. Obawiałam się mocno o sen Starszaka, podczas małych, histerycznych akcji buntu Młodszaka, ale na szczęście moje starsze dziecię, usypia "jak kamień" i chyba nawet wystrzały armatnie nie byłyby go w stanie obudzić, zanim sam do tego "nie dojrzeje". Tak więc, pozwalam się Młodemu wykrzyczeć, wypłakać, wycieram mały zasmarkany nosek, głaszczę po główce, odkładam cierpliwie na poduszeczkę, uspakajam, mruczę kołysanki... robię wszystko żeby było mu łatwiej przejść ten czas... Pierwszej nocy było ciężko i Młody "poddał" się dopiero po godzinie niezmiernego wrzasku (serce mi pękało, ale się nie poddałam), dzisiaj bunt skończył się po 20 minutach, ale po nim nastąpiła cisza i wspaniały, harmonijny sen, dla każdego w odpowiednim łóżku. Wiem, że moja metoda jest gwałtowna i brutalna, i dla wielu mam i dzieci nie do przyjęcia, ale dla mnie skuteczna i szybka, a przy tym naprawdę niespecjalnie krzywdząca moje dziecko, bo z tego co wiem, z doświadczenia i książek, granice jakie wytyczamy swoim dzieciom dają im tak naprawdę poczucie bezpieczeństwa (i tego będę się trzymać). Więc trzymam się swojego planu i liczę na to, że wkrótce powrócą do nas spokojnie przespane, w jednym miejscu, noce. Bo przecież Dzidź potrafił przespać noc od 19 do tej (chociażby) 6 rano. Wiem, że ten czas do nas wróci i będzie jak kiedyś :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz