Kiedy przychodzi taki czas jak deszczowy weekend mama, jako Rodzic zabawiający dzieciarnię, ma znacznie więcej pracy niż zazwyczaj, kiedy deszczowo jest "połowicznie" (znaczy tylko jeden dzień pada, a w drugi wychyla się zza chmurek słonko :)) pojawia się możliwość rozładowania skumulowanej w młodych organizmach energii, ale... no właśnie, czasem pojawia się to przysłowiowe ALE.
Chłopcy, co nie co zmęczeni zabawami "domowymi" i pewnie też poniekąd własnym towarzystwem (to w kierunku Starszak Dzidziuch, bo w odwrotnym działa nad wyraz skutecznie, aż tak, że Duży próbuje się wyzwolić z powolnego osaczania zamknięciem drzwi od pokoju aby móc pobyć ze sobą "sam na sam", czego Mały jak narazie zupełnie nie rozumie :)) a ja musiałam ich w dzisiejsze, niespodziewanie słoneczne przedpołudnie zatrzymać w domu, ze względu na własne słabości i niedomaganie (no cóż, nawet Najlepsza Matka na świecie czasem ląduje na antybiotyku, z wyraźnym wskazaniem do leżenia, a jeśli to nie możliwe (u mnie oczywiście, że NIE) to przy najmniej do oszczędzania siebie i jak najmniejszego przebywania na wietrze). Postarałam się wobec tego, żeby dzisiejsza zabawa była niezwykle interesująca dla obu osobników. Z pomocą przyszły mi na pomoc najsłynniejsze klocki na świecie, w wersji LARGE, czyli odpowiednie dla małych rączek Młodszego (chociaż i tak nieustannie musiałam kontrolować jego otwór gębowy, gdyż wiele elementów stale tam lądowało) a jednocześnie nadal interesujące dla Starszego. "Świętem" było udostępnienie metrażu własnej, "dorosłej" przestrzeni (zazwyczaj zabawki nie mają wstępu do salonu, chyba, że zostają jakimś podstępem przemycone bez mojej wiedzy i poza moim wzrokiem) co wywołało radość i przyczyniło się niewątpliwie do zadziwiająco zgodnej zabawy (tym bardziej, że Duży został wcześniej odpowiednio nastawiony na sposób zabawy z Dzidziuchem = Starszak buduje, Maluch demoluje :)).
Naprawdę fajnie się bawili... wykorzystali do tego wszystkie klocki jakie posiadamy w domu (drugie wielkie pudło czeka na nich zawsze i niezmiennie u babci G., więc i tam mają zapewnioną świetną zabawę), lubię je niezmiernie za rozmiar, kolory, kształty, szczegóły...
Oczywiście w trakcie zabawy poznaję pomysłowość moich Synów, ich niesamowitą wyobraźnię i indywidualne (zupełnie inne w obu przypadkach) podejście do tematu. Tym razem "obiektem zainteresowania" stał się krokodyl - u Starszaka mocno realistycznie pochłaniający człowieka (nie ma znaczenia, że był to robotnik w kasku na głowie, liczył się dramatyzm i groza :)) u Dzidziucha wegetarnianin, pochłaniający roślinność (to się nazywa wrażliwość i niewinność :))
A na koniec, specjalnie dla Mamy, jedynej kobiety w rodzinie, klockowe kwiatki... żebym i ja miała się czym bawić i poczuć się na miejscu w tym moim "męskim" świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz