Dzisiaj miałam opisać wyprawę do Barcelony, ale nie dam rady...ciało mnie boli...całe, każda kończyna, każdy nerw, odnoszę wrażenie, że nawet końcówki włosów mnie bolą. Jestem zdrowa (w sensie fizycznym oczywiście, bo przecież znając mnie dobrze nikt nie powie, że jestem w pełni zdrowa na umyśle, mam przecież te swoje "wariacje" :))...To nie pierwszy raz kiedy Małż wyjechał do pracy, do tych swoich "wiatraków" oddalonych od domu ponad 800 km ale dzisiaj po prostu nie mogę sobie z tym jego wyjazdem poradzić...fizycznie odczuwam tęsknotę...Wyjechał raptem kilka godzin temu a ja już usycham...więdnę jak "niedoopiekowana" roślina. Nie wiedziałam dotąd, że tęsknotę można odczuwać tak mocno, tak najprawdziwiej fizycznie...Ból, który do mnie dociera czuję dosłownie wszelkimi nerwami mojego ciała. Szukam sobie zajęć żeby wypełnić czymś ręce i myśli: piorę, myję okna, wycieram kurz, układam ubrania...jeszcze pewnie przejadę odkurzaczem przez mieszkanie i umyję podłogi...będę przynajmniej wiedziała od czego boli...:) Kuchnia i "salon" (salonik raczej no ale można sobie przecież trochę podbudować "ego" określeniem nie narzucającym Czytaczowi od razu rozmiaru owego pomieszczenia) już lśnią, została sypialnia i łazienka bo pokoju Starszaka z założenia nie będę dziś sprzątać - w czasie jego zabawy to i tak nie ma większego sensu :) Porządek w domu sprawia, że czuję namiastkę spokoju, wiem że tego prawdziwego nie doświadczę teraz przez długi czas...
Dobrze, że mam tę moją kochaną Szarańczę przy sobie, dla nich muszę zachowywać przynajmniej pozory normalności, a dzisiaj to nawet się cieszę, że mamy niespodziewane wychodne, bo mieliśmy siedzieć już do wieczora sami w domku ale Starszak dostał od koleżanki zaproszenie na urodziny (no tak Oni to mogą się bawić a ja to nie - niestety nie mogę być dzisiaj gdzieś, gdzie ważny Ktoś świętuje swoje 30-te urodziny, tak to czasem bywa w rzeczywistości "samotnej" matki ), więc będziemy wśród ludzi...to czasem pomaga...
Jakoś tak się dzisiaj "rozsypałam"... jak się zbiorę (za przeproszeniem) do kupy to dokończę (mam nadzieję, w miarę sprawnie) opowieści katalońskie i przejdę do teraźniejszości ...równie ciekawej dzięki moim chłopakom...
Bidulka, jutro, jak tylko dopisze pogoda wyciągam Was na spacer po lesie, takie tam liście, kasztany itp. Zadzwonię wieczorkiem.
OdpowiedzUsuńJak będę w stanie się ruszać, bo porządki takie, że przed świętami takich nie było, a jeszcze nie powiedziałam w tej kwestii ostatniego słowa...:(
OdpowiedzUsuń