To moja ostatnia, tegoroczna opowieść wakacyjna, dlatego też chciałam na pamiątkę opisać miejsce, które przez jeden gorący, wrześniowy tydzień było dla nas domem. Blanes... niewielkie miasteczko na wybrzeżu Costa Brava. Ciche, spokojne, interesujące... Jak dla nas doskonałe do wypoczynku, bogate w ciekawe miejsca (historyczne centrum miasta, port, ruiny zamku, dwa wspaniałe ogrody botaniczne, dwie plaże) a jednocześnie niezbyt nachalne i męczące swoim turystycznym charakterem. Można w nim znaleźć miejsce na plaży aby wypocząć z rodziną i wcale nie trzeba robić tego z samego rana jak to bywa w innych kurortach, można poznać smaki owoców morza w licznych restauracyjkach zaopatrywanych przez kutry, których urocze "terkotanie"(ci co słyszeli pracujący kuter rybacki wiedzą o jaki dźwięk mi chodzi) uwodziło mnie co rano wespół ze wschodzącym słońcem. Co wieczór spacerując wzdłuż morza deptakiem, można natknąć się na kramiki przeróżnych handlarzy i poczuć jak małe, ciche Blanes zamienia się w miasteczko handlowe.
I jeszcze skalna turnia Sa Palomera, która "wchodzi" w morze prosto z ciepłego piasku oddzielając od siebie dwie plaże Plataja De s'Abanell i Plataja Blanes z częścią portową, będąc przy okazji niesamowitym miejscem widokowym...
Widok na plażę De s'Abanell i kompleks hotelowy, za którym schował się i nasz (i choć z tej perspektywy wydaje się niezwykle odległy to dzieliło nas od niego zaledwie 20 minut spaceru w towarzystwie pieszego nieletniego, więc naprawdę nie wielka odległość)...
A tu widok na drugą część miasta, wzgórze, nad którym górują ruiny zamku Sant Juan, port i ukryty "w zielonościach" ogród botaniczny Marimurtra...
Żeby tradycji stało się zadość Sa Palomera została przeze mnie zdobyta i co na każdym kroku mieszkańcy podkreślali pod katalońską a nie hiszpańską flagą zostałam "dla potomnych" uwieczniona... i na dodatek, na przekór swoim lękom ogromnym ( lęk wysokości dawał się we znaki a i powierzchnia skalna niezbyt zachęcająca do przemieszczania się po niej ) udowodniłam, że można w różnych innych też miejscach stanąć by okolicę podziwiać i się nią zachwycać...:)
A na zakończenie opowieści katalońskich przysiadłam sobie na wejściu do portu marząc już trochę na jawie, że kiedyś wrócę... by znów się zachwycać i wypoczywać z bliskimi sercu ludźmi... oby wszystkie wakacyjne wyprawy były tak udane, pełne miłości i słońca... czego sobie i Wam moi drodzy Czytacze życzę...
A następne wpisy będą już z teraźniejszości bardzo ciekawej oczywiście, bo o to w dniu kiedy na blogu żegnam się z wakacjami i latem, rozprawiam się z ciepłem, za którym ogromnie tęsknię, mój starszy synek "znalazł" na spacerze jesień i pachnie mi ona teraz w domu uroczo... ale o tym, następnym razem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz