Mam dziś w domu dwóch małych bohaterów... Jeden "padł" wyczerpany przed południową akcją pod kryptonimem "szczepionka" a drugi bawi się wspaniałym spychaczo - koparko - czymś co dostał ode mnie (i pośrednio od Małża) za "dzielność". Oczywiście nie obyło się bez łez ale przy pomocy kochanej babci B. daliśmy radę. Akcja zaplanowana od A do Z "za pięć dwunasta" zmieniła osobę "pomocnika", bo dziadkowi M., który w pierwszej wersji miał być z nami, wypadło coś zawodowego ale płynnie załatwił zastępstwo i nie zostałam z moją kochaną Szarańczą sama...no cóż na co dzień tego tak nie odczuwam, bo nauczyłam się juz radzić sobie z dwójką dzieci w tak zwaną "pojedynkę", ale dziś jakoś zabrakło by mi jednej pary rąk. Bo jak tu iść na szczepienie "z tym drugim", jak "ten pierwszy" pozostaje nieutulony w swym dziecięcym żalu? No po prostu się nie da. Ja, matka na co dzień niespecjalnie wrażliwa (pozwalam się brudzić, upadać, poznawać ból... bez nadmiernego strachu i rozczulania) dziś chciałam pokazać moim dzieciom, że czasem można sobie popłakać bez zbytniego uszczerbku na "męskim" ego :) I były takie wspaniałe, "niemęskie" łzy w tym moi męskim świecie, ale obawiałam się, że będzie ich znacznie więcej, że będą takie histeryczne, w całkowitym zapomnieniu... a tu pełne zaskoczenie... Starszak "dał" radę dwóm kuciom, dwóm igłom i dwóm porcjom strachu...Dzidziuch, wspaniały w swej nieświadomości sprostał jednej szczepionce praktycznie bez płaczu i łez. Jestem dzisiaj z nich nad wyraz dumna... mam wspaniałych, dzielnych, małych chłopaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz