Dzisiaj, dzień zwiedzania...dotarliśmy do Arnhem, stolicy prowincji Gelderland, nad rzeką Nederrijn. Miasto znane jest z uwagi na jeden najtragiczniejszych epizodów z okresu wyzwalania Holandii w czasie II Wojny Światowej, mianowicie z bitwy o Arnhem we wrześniu 1944 roku (wszyscy miłośnicy faktów historycznych współczesnej Europy, tacy jak mój Małż, doskonale wiedzą o co chodzi). Historia akcji pod nazwą "Market Garden" związana z tym rejonem nabrała rozgłosu dzięki filmowi (to dla miłośników kina) "O jeden most za daleko". 17 września 1944 roku 10 kilometrów na zachód od Arnhem wylądowało ponad 10ooo(!!!) brytyjskich i polskich spadochroniarzy, którzy mieli tam zdobyć most. Most uwieczniony moim okiem i ręką...stał się miejscem dramatu gdyż do jego obrony dotarło jedynie 600 żołnierzy...
Po "lekcji historii" (o ile bardziej ciekawej i łatwiej przyswajalnej niż w szkolnej ławce) udaliśmy się niemieckiego miasteczka Kleve na dalsze spotkanie z historią (bo tutaj do granicy jest tak blisko, ze w ciągu 20-30 minut "przeskakujemy" z jednego kraju do drugiego, tym bardziej że Kleve leży na skraju Niemiec tuz przy granicy z Holandią). A tam starszaka zachwyciły "łabędziowe" ławeczki we wszystkich kolorach tęczy a mnie (obok rzeczonych ławeczek, bo naprawdę są "słodkie") opowieść o narodzinach w tym miejscu Ottona III, który dla miłośników historii Polski jest doskonale znany - ja tam i Małż oczywiście, nieodłącznie kojarzymy Go ze świętym Wojciechem i królem Bolesławem Chrobrym. Niestety, choć miasteczko jest uroczo niewielkie, nie znaleźliśmy domu, w którym przyszedł na świat, bo Starszaka bolały już nóżki no i co tu ukrywać "łabędzie" też zrobiły swoje i co kilka metrów musieliśmy na nich przysiadać:) Deptak 500 metrowy pokonywaliśmy więc w żółwim tępie ale był to naprawdę fajnie spędzony dzień z historią w tle...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz