piątek, 29 czerwca 2012

Ostatni raz...

Dzisiaj po raz ostatni odprowadziłam Starszaka do przedszkola... znaczy nie całkiem, bo od września do tej samej placówki będzie chodził Młodszak i pewnie starsze dziecię będzie wspaniałym "odprowadzaczem" ale już nigdy nie będzie PRZEDSZKOLAKIEM skończył się pewien bardzo ważny etap naszego życia. Podczas oficjalnego pożegnania byłam z Niego ogromnie dumna (nawet nie podejrzewałam się o takie silne emocje), z tego jak w wielkim przejęciu recytuje ostatnie, przedszkolne wierszyki, jak śpiewa z ogromnym zaangażowaniem swojego, mocno przeciążonego głosu (ach, te wymagające próby) i jak po przecudnej piosence o przyjaźni, wykonywanej równocześnie z układem tanecznym, gdzie zamiast par dzieci ustawiono w trójki (między dwoma chłopcami dziewczynka) pada w objęcia... przyjaciela, pozostawiając koleżankę w nie małym osłupieniu :)(jej mina... bezcenne), jak przecudnie tańczy tak "dorosłego" Poloneza i w końcu jak wspaniale bawi się ze swoimi przedszkolnymi kompanami po występach. Jestem zachwycona, jak bardzo się zmienił przez te lata. Przypominam sobie tego małego chłopca, który 4 lata temu nieśmiało przekroczył próg przedszkola i jestem zachwycona...

pasowanie na przedszkolaka^pożegnanie z przedszkolem

A na koniec migawki z zakończenia... występy, tańce, recytacje, pamiątkowe prezenty i zdjęcia z kadrą, radość i ciekawość z nowej książki, kwiatki od przedszkolnych młodszaków, radocha z łapania baniek i malowanie twarzy (wzór wybrany przez Starszaka)... tak zapamiętam pożegnanie z przedszkolem :)











wtorek, 26 czerwca 2012

7 lat cd.

Mój starszy milusiński obchodził urodziny dwa dni (niezła imprezka :)) najpierw w gronie równo i podobno latków, a później w gronie mocno rodzinnym (dziadkowo, wójkowo, ciotecznym). Dla młodych bawialnia, malowanie twarzy, tort z ulubionym bajkowym bohaterem, dla starszych klasyczna "domówka", z własnoręcznie dokonanym ciachem i sprezentowanym przez niezwykle uzdolnioną opiekunkę, domowym tortem (niestety tak szybko zniknął, że nie zdążyłam go uwiecznić, choć na prawdę było warto bo był śliczny). Za kilka dni Starszak już na zawsze pożegna się ze swoim przedszkolem a mi nadal ciężko uwierzyć, że właśnie skończył 7 lat...




A w następnym poście pamiątkowe pożegnanie z przedszkolem, podczas którego niektóre mamy (nie będę pokazywać palcami J.) uroniły nie tylko jedną łezkę...

czwartek, 21 czerwca 2012

Z małym opóźnieniem "7 lat Starszaka"

Dopadło mnie jakieś dziwne przesilenie wiosenno-letnie, które objawia się wybitną apatią, niechęcią do działania jakiegokolwiek, zmęczeniem ogólnym a nawet brakiem weny "tfurczej" i stąd moja nieobecność w tym miejscu, choć okazji do opisywania i uwieczniania było w tym czasie sporo. Zmęczona jestem tym moim życiem w pędzie, w ciągłej drodze między domem, pracą, placówkami nieletnich, kiedy każdy kolejny dzień jest idealnym odwzorowaniem poprzedniego i tylko zmieniająca się data na telefonie informuje mnie o tym, że o to nastał kolejny dzień, kolejna data... w siedmiodniowym trybie pracy, zapominam gdzie jest weekend i nie odróżniam go zupełnie od dni powszednich a kiedy następuje tak zwany dzień wolny, nadrabiam obowiązki około domowe, zajmuję się chłopcami, szykuję porcje prowiantowe na dni kiedy będę w pracy i jakoś tak gubię się w tym wszystkim powoli. Nie mogę się doczekać powrotu Małża, i już się cieszę samą świadomością tego, że ktoś przejmie część moich obowiązków, pojawi się koło mnie moje kochane, silne ramię na którym będę mogła się wesprzeć i troszkę odpocząć.

Mój kochany Starszak skończył właśnie 7 lat, a do mnie jakoś ciągle nie może dotrzeć jak to się stało, kiedy ten czas tak przyspieszył? Jakieś to takie nie ogarnialne, wydaje się, że dopiero co zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym, że dopiero poczułam pierwsze ruchy pod sercem, po raz pierwszy usłyszałam bicie jego serduszka, zastanawialiśmy się z Małżem nad imieniem dla naszego szczęścia, ogarniałam przestrzeń mieszkaniową, "wiłam gniazdko", szykowałam się do nowej, nieznanej, najważniejszej roli życiowej... a tym czasem minęło siedem lat. NIESAMOWITE. Z tej okazji wyprawiłam Dzieckowi dużą imprezkę, która niespodziewanie przesunęła się na dwa dni ale była dla niego ogromną radością. Marzyło mi się, że tego dnia opiszę tutaj dzień kiedy Starszak pojawił się w naszym życiu (jak to zrobiłam w ubiegłym roku Młodszakowi na pamiątkę) i teraz zażerają mnie od środka wyrzuty sumienia, że nie miałam siły tego dokonać. Czy dzisiaj taki wpis będzie się liczył? Mam nadzieję, że tak, bo bardzo mi na tym zależy, chciałabym aby mój Synek miał kiedyś pamiątkę z dnia swoich narodzin.


Jak każda młoda mama (albo lepiej, jak każda pierworódka) z lękiem oczekiwałam pojawienia się w moim życiu dziecka. Niby wiedziałam co się wydarzy a jednocześnie czekało mnie tak dużo nowych wyzwań. Szczerze mówiąc (pisząc) nie bałam się samego porodu, tak na prawdę, nie wiem dlaczego tak było ale tak właśnie było. "Potęgą podświadomości" zaprogramowałam się, że nie będzie to dla mnie doświadczenie szczególnie ciężkie, wierzyłam, że będzie w miarę szybko, raczej nie boleśnie a poza tym miałam pewność, że mój ukochany Małż będzie przy moim boku. Nie przewidziałam tylko jednego, że moje Dziecię wcale się, na ten mój wymarzony dla niego świat, nie będzie się spieszyć, wobec czego ja, Matka, spędzę uciążliwe i okropnie długie dwa tygodnie w szpitalu, na oddziale patologii ciąży, i pomimo ogromnego pokładu pozytywnej energii nie był to czas łatwy. Płakałam wiele razy, zaklinałam rzeczywistość, prosiłam Maleńkiego, żeby w końcu wyszedł... i nic. Kiedy od wyznaczonego terminu porodu minęły dwa tygodnie lekarze postanowili mi pomóc. Trzy razy z rzędu (co dwa dni) dostawałam leki, które miały przyspieszyć cały proces, trzy razy dzwoniłam do Małża z wizją natychmiastowego rozwiązania... i trzy razy "odwoływałam"jego stan gotowości. Synek się nie spieszył. Aż w końcu nastał pamiętny 19 czerwca 2005 roku. Po porannym obchodzie lekarze stwierdzili, że podejmiemy ostatnią próbę przeprowadzenia naturalnego porodu. Dostałam leki, zadzwoniłam do Małża ("rodzisz? znowu, już to słyszałem, hihihi... daj znać co z tego wyniknie" - taka była jego reakcja, szczerze... ja też miałam wątpliwości), wylądowałam na sali przedporodowej i czekałam, zaklinając rzeczywistość, bo zaczęłam się obawiać cesarskiego cięcia. Mijały godziny i nic się nie działo, nudziło mnie takie leżenie w łóżku, więc kiedy tylko pojawiła się możliwość spacerowania, radośnie się z niego zsunęłam i wtedy zdziwienie... odeszły mi wody. Zadzwoniłam do Małża, pojawił się w szpitalu "z prędkością światła". Bez większego wysiłku (naprawdę!!!), w zadziwiająco szybkim czasie (zaledwie 4,5 godziny!!!) o godzinie 17.08 na świat przyszedł Nasz Syn!          A teraz On ma 7 lat, od września pójdzie do szkoły (do I C), jest wspaniałym chłopcem z głową pełną przedziwnych pomysłów, z marzeniami o karierze astronauty i sercu pełnym miłości. Bardzo Cię kocham Syneczku i życzę Ci abyś jak najdłużej pozostał tak beztroskim, wrażliwym i wspaniałym Chłopcem jak jesteś teraz :)