poniedziałek, 21 października 2013

Wspomnienie lata...

Kilka dni temu zaliczyłam pierwsze w tym roku spotkanie z mrozem, -1,5 st. przy wyjściu z domu do pracy nie było najprzyjemniejszym dla mnie doznaniem, dlatego szybko postanowiłam przypomnieć sobie jak miło i ciepło było w lipcu... Lato tego roku było dla mnie łaskawe, a moja kochana przyjaciółka, której prace możecie poznać tutaj, zatrzymała swoim "zaczarowanym" obiektywem kilka wspaniałych chwil moich, mojej Szarańczy ich uroczej kuzynki a mojej Nieletniej bratanicy i ukochanej ciotki moich Chłopaków, świeżo upieczonej studentki :) Więcej słów tu nie potrzeba, wystarczą obrazy... Madzia, kolejny raz wielkie dzięki.

 
















niedziela, 20 października 2013

Zadrutowany...

2 października moje Starsze dziecię przeszło próbę nad próby, wykazało się siłą i odwagą godną przynajmniej nastoletniego chłopca, za co zebrał godne dumy i zachwytu matczynego pochwały ze strony pracowników gabinetu stomatologiczno-ortodontycznego, samodzielnie zasiadł bowiem na fotelu i poddał się niezbyt przyjemnemu zabiegowi wyciśnięcia (nie wiem jak to się fachowo nazywa) kształtu własnej szczęki w celu utworzenia przez specjalistów aparatu ortodontycznego, do prawidłowego kształtowania zębów i paszczy. Na prawdę byłam "dumna i zielona" wobec jego postawy podczas wizyty, bowiem obawiałam się jak się ona potoczy (z własnego, dziecięcego doświadczenia pamiętałam, że wizyty takie mogą zakończyć się torsjami, wymiotami i ogólnie bardzo złym samopoczuciem), tym bardziej, że za sąsiednim parawanem odbywała się typowa histeria, połączona z płaczem i krzykami. W pewnym momencie zaczęłam nawet podejrzewać, że moje starsze Dziecię "podejmie temat" i przejmie przykład od koleżanki niedoli ale w tej kwestii wykazał się on niebywałą asertywnością i okazał niezwykle dojrzałym młodym człowiekiem co jak podejrzewam miało wpływ na to jaką niespodziankę otrzymał już tydzień później. Wiecie jak mało potrzeba aby zmotywować Starszaka do przestrzegania pewnych, nowych dla niego zasad... pani technik, która zajmowała się tworzeniem aparatu nazębnego dla mojego starszego syna wykonała wspaniałą robotę... i jak ja w jego wieku wstydziłam się takowego urządzenia we własnej paszczy, to Młody nosi je z dumą i gdyby tylko mógł wszystkim by się nim chwalił... Wystarczył owy mały, acz bardzo ważny dla posiadacza, uśmieszek zatopiony w zieleń nazębnego aparatu :)   



 



sobota, 19 października 2013

Dylematy matki prasującej...

Zbieram się już od dłuższego czasu do napisania chociaż kilku słów ale czas, który nijak się nie rozciąga, nie pozwala na dłuższe odwiedziny w tym miejscu. Wrzesień, o którym pisałam poprzednio minął niepostrzeżenie, a październik wręcz przecieka przez palce... Dni upływają na "bieganinie" między placówkami Nieletnich, odwożeniem i przywożeniem z zajęć dodatkowych, spotkaniami kościelnymi, odmawianiem raz po raz przez Starszaka, który właśnie rozpoczął przygotowania do przyjęcia I Komunii, różańca, obowiązkami domowymi i zawodowymi... Jeśli tylko uda mi się znaleźć jakąś wolną chwilę, szybko zmienia ona swój status i w przedziwny sposób przeobraża się w czas nadrabiania zaległości około rodzinnych, czasami mam nawet wrażenie, że wszystkie domowe obowiązki i rzeczy do wykonania "na wczoraj" w jakiś magiczny, zupełnie dla mnie nie zrozumiały sposób chowają się po kątach w okowach codzienności aby wylegnąć z nich jak tylko poczują mój wolny moment... i w ten niezrozumiały dla mnie sposób znowu czuję się otoczona obowiązkami i zaległymi sprawami. Najlepiej obrazuje to pranie, którego cztery fazy (zebrane DO, zrobione w fazie SUSZENIA, gotowe do PRASOWANIA, wyprasowane, poskładane gotowe do SCHOWANIA) mieszają się między sobą, nakładają jedna na drugą sprawiając wrażenie nie okiełznanego żywiołu nie tylko na przypadkowym obserwatorze ale równie wyraźnie na czynnym ich uczestniku (czyt. na mnie) i chociaż narzekać nie mogę bo i Małż intensywnie się angażuje w próbę poskromienia tego zjawiska (a tak, rozdziela, nastawia, wiesza) jak i Szarańcza poczyniła nie małe postępy, w tym aby ujarzmić "potwora" (samodzielne wynoszenie własnej garderoby, przeznaczonej do odświeżenia, w odpowiednie do tego miejsca, pozbawiło Matkę fazy poszukiwania i zbierania, co wielkim jest przecież osiągnięciem i pomocą) to jednak ciągle nie znajduję zrozumienia do tego jak w takim małym mieszkaniu, zamieszkanym przez jedynie 4 osoby, może w tak krótkim czasie wytworzyć się tak wiele nieużytecznych rzeczy (czyt. po prostu brudnych) nie sprawiając wcale problemu z codziennym, czystym funkcjonowaniem :) Osłodą dla mnie jest jednak ta krótka chwila, ten krótki szczęśliwy moment, przez który widzę efekt... ten rząd czystych, gładziutko wyprasowanych, ułożonych w odpowiednich miejscach rzeczy, sprawia, że wiem, że następnym razem, znowu wyciągnę z szafy żelazko i w oparach pachnącej, gorącej pary zrobię to co do mnie należy i to co (chociaż po tym co pisałam trudno w to będzie uwierzyć, tak właśnie jest) sprawia mi przyjemność... Bo ja "niestety" należę do tych "dziwnych" ludzi co to lubią prasować i w odpowiednich warunkach (dobry film, spokój, brak Szarańczy, ze względu na bezpieczeństwo nigdy nie prasuję w ich obecności, albo robię to jak ich nie ma bądź też jak śpią) odnajduję w tym ukojenie po codziennym szaleństwie.