piątek, 28 stycznia 2011

Do czego skłania mnie "bezdzietność"...

Wiecie co robi MATKA chwilowo bezdzietna? Pierwszą sensowną odpowiedzią jaka nasuwa się na myśl normalnemu człowiekowi to ODPOCZYWA! Otóż NIE! Matka szczęśliwie bezdzietna (dzięki uprzejmości nie zastąpionych dziadków, tym razem rodziców rodzica męskiego:)) i jednocześnie bez Małża przy boku rzuca się w wir obowiązków codziennie pomijanych... sprząta, pierze, prasuje, gotuje... nadrabia zaległości poczynione na gospodarstwie domowym, wykręcając się jednocześnie, że przecież zaniedbanie dokonane zostało w słusznym celu zaspokojenia potrzeby bliskości wykazywanej przez Szarańczę, co stanowi samo w sobie cel istotniejszy niż porządek :) Z lenistwa bowiem wolę na co dzień skupić się na moich chłopcach i zabawach z nimi, niż na tym co powinnam a wcale mi się nie chce... dlatego dzień wolny, to dzień nadrabiania. Ale żeby nie było, zaległości zajęły mi zaledwie dwie godzinki i po tym czasie mogłam się oddać innym czynnościom...


Odkryłam również, po raz kolejny, fakt że brak dzieci w domu wcale nie zapewnia mi spokoju i relaksu a raczej nie dowierzanie, zdumienie i jakąś taką dziwną bezradność... niby powinnam czuć się swobodnie ale cisza w domu powoduje niemal fizycznie odczuwalną samotność, brak małych rączek, bezustannych pytań, wołania "mama" na każdym kroku, to co na co dzień w złym dniu potrafi doprowadzić do wrzenia w wyniku "nagłego odstawienia" powoduje tęsknotę, smutek, problem ze znalezieniem sobie miejsca... Ale na szczęście niedługo jadę po moich urwisów i jak wrócimy dom będzie pełen ich śmiechu, ruchu...po prostu będą.


W przypływie nagle ujawnionej tęsknoty za potomkami zrobiłam przegląd zdjęć dokonanych ostatnim czasem i odkryłam na nich, że Starszak tak bardzo się zmienił w ostatnim czasie. Jakoś tak na co dzień, bardziej zauważam zmiany w zachowaniu Młodszaka kolejne słowa, postępy rozwojowe, osiągnięcia... u Starszego to co robi wydaje mi się takie oczywiste... ten wieczór bez niego uświadomił mi jak Duże, Mądre i Świadome mam w domu dziecko (które czasami jest również na szczęście nieodpowiedzialne, nieświadome, niemądre, takie po prostu dziecinnie beztroskie). Jego spokój, umiejętność samodzielnego zajęcia sobie czasu, wyobraźnia, która pozwala odnajdować to co ja już chyba zagubiłam (czasami mam takie wrażenie, chociaż zabawa ponownie mnie do tego zbliża) jest dla mnie wybawieniem w momentach, których zajmuję się Maluchem i muszę się zająć na pierwszym miejscu jego potrzebami. A poza tym całkiem niedawno odkryłam również jak bardzo moje dziecko urosło. Po niedawnym powrocie od Taty i radosnym szykowaniu się do przedszkola zauważyłam ogromne braki w garderobie mojego Starszego Chłopca... tak o jakieś 10-15 centymetrów w rękawach koszul i nogawkach spodni. Jeszcze przed świątecznym wyjazdem kupowałam Małoletniemu ubrania na rozmiar 104-110, a teraz w domu okazało się, że nowe koszulki w rozmiarze 122 są na tak zwany "styk", kiedy to się stało... nie wiem...


Zdjęcia pochodzą z ostatnio obchodzonego w przedszkolu Dnia Babci i Dziadka, który wywołał we mnie mieszane uczucia i niestety jednocześnie u mojego dziecka smutek i powagę. Miałam najpierw nawet ochotę napisać o tym jakiegoś mocnego, "złego" posta ale postanowiłam poczekać aż opadną emocje i poukładać wszystko w głowie, przegadać temat z kimś bliskim (kochana M. dobrze, ze jesteś a co najważniejsze masz takie samo zdanie na ten temat)... i nie wchodząc w szczegóły chodzi o to, ze w ogólne występy wpleciony został występ dzieci, które chodzą na dodatkowe (płatne!!!) zajęcia i mogły się pochwalić swoimi osiągnięciami... I nie byłoby w tym pewnie nic złego gdyby nie fakt, że grupka dzieci została w ten sposób odsunięta i pominięta na oczach zdziwionych rodziców i dziadków. Przedszkole realizuje program obowiązkowy i zajęcia dodatkowe, nie wszystkie dzieci w nich uczestniczą (z różnych, często finansowych powodów) i w tym nieszczęśliwym, nie do końca przemyślanym momencie doszło do oficjalnego rozdzielenia tych dzieci. Nie mogę sobie wybaczyć, że zarówno ja, moje dziecko jak i najbliższa rodzina (dziadkowie stawili się niemal w całym komplecie, zabrakło tylko chorej babci B. ) uczestniczyliśmy w tak naprawdę żenującym wydarzeniu. Do dziś przeżywam widok ośmioosobowej grupki maluchów, które grzecznie siedzą obok swojej opiekunki i patrzą jak ich koledzy i koleżanki występują przed bliskimi. Najgorszym w tym wszystkim jest fakt, że owa "dodatkowa" prezentacja odbyła się "po środku" babciowo-dziadkowych występów, do których powrócono. Może jestem przewrażliwioną Mamuśką (chociaż do tej pory nie obserwowałam u siebie jakiś specjalnych objawów nadopiekuńczości) ale poczułam się ogromnie dotknięta niesprawiedliwością jaka dotknęła moje i inne dzieci (przecież to nie ich wina, że rodzice na co dzień borykają się z finansowymi problemami i muszą dokonywać ciężkich wyborów, które później dotykają ich dzieci), bo wiem z całą pewnością, że wszyscy "odsunięci" z wielką chęcią wzięli by udział w tych dodatkowych występach... Uff... poszło, teraz postaram się o tym zapomnieć, by nie pielęgnować złości i złych emocji...

Żeby na koniec zmienić trochę nastrój, wczoraj wieczorem, korzystając z okazji "wolnego wieczoru", odwiedziłam dom moich bliskich przyjaciół, którzy 19 stycznia 2011 po raz pierwszy zostali rodzicami. Poznałam wczoraj Małego Człowieczka M. (kolejne M. wśród bliskich ludzi - dobry znak na przyszłość :)), miałam przyjemność uczestniczenia w kąpieli, karmieniu, własnoręcznym przewijaniu i przebieraniu (wkońcu mam już w tym "niewielkie" doświadczenie). Okazałam się całkowicie zwariowaną Ciotką, która przytula, głaszcze, patrzy, całuje... Fajnie ponownie poczuć takie małe ciałko w dłoniach (niemal niewyobrażalne, że Moi Chłopcy też tacy byli)... Wszystkiego najlepszego mały M. i daj się wyspać rodzicom, do zobaczenia wkrótce na spacerku, jak tylko poprawi się pogoda :)

wtorek, 25 stycznia 2011

Cebula...

Cebula jest w moim domu warzywem niezbędnym. Starszak wzdryga się na widok kanapki z "gołym" pomidorem i z uporem "osioła" i odmawia konsumpcji kolacji (tudzież śniadania) jeżeli nie leżą na nim białe, cebulowe krązki. Dopiero tak "udekorowane" pieczywo nadaje się do spożycia i zostaje pochłonięte niemal natychmiast... Dzidziuch (zwany ostatnio w domowych pieleszach Gadem, w wyniku nieustannego uświadamiania współmieszkańców posiadanymi cechami charakteru i odpowiednim do nich zachowaniem) potrafi natomiast przy każdej okazji podjadać skrawki cebuli, jak również ochoczo wbić całe posiadane przez siebie uzębienie w złotej, okrągłej, warzywnej kuli. Dlatego też zupełnie nie zaskoczyło mnie moje starsze dziecię, kiedy przy pierwszych objawach "przeziębieniowych" u siebie samego, poprosił (zażądał raczej :)) o syropek cebulowy, który jak dla nas najzdrowszy i najskuteczniejszy... i kiedy on szykował się do Dnia Babci i Dziadka w przedszkolu, ja "uczyniałam" lek... NA ZDROWIE!

poniedziałek, 24 stycznia 2011

"Depresja" powyjazdowa...

Małż wyjechał... Nic nie jest takim jakim być powinno... :(
I chociaż teoretycznie, wszystko w najlepszym porządku, chłopaki zdrowe, pogodne, głodne przez większą część dnia (ich istnienie ostatnio polega na jedzeniu, co z pozycji matki zatroskanej jest sytuacją idealną, z pozycji matki karmiącej, sytuacja "fatalna", gdyż sprowadza rzeczoną do roli kuchcika, kelnerki i w ostatecznym rozrachunku sprzątaczki :)), rozrabiające w stopniu dostatecznym (czyli w takim, który jeszcze nie wymaga pomocy ekipy remontowej przy "odgruzowywaniu" pokoju po zakończeniu działań zabawowych, a jednocześnie sprawia, ze zabawa jest przednia i wywołuje uśmiech na obu małych twarzach), brudzące się w stopniu podobnym (odbierając dzisiaj Starszaka z przedszkola przeżyłam mały "szok", opiekująca się moim Łobuziakiem pani D. przybiegła do mnie do szatni ze strachem w oczach i zaczęła mnie przepraszać, gdyż Starszak powrócił z dzisiejszego "wybiegu" podwórkowego w stanie opłakanym... brudny-cudny, cały w błocie... bała się mojej reakcji, choć znamy się od lat -nastu... zdziwiłam się ogromnie, nigdy nikomu nie robiłam wyrzutów z tak błahych powodów ale widocznie jestem wyjątkiem wśród rodziców... no cóż... M. pisałaś o tym niedawno na swoim blogu, chyba jesteśmy jakimiś "dziwnymi" mamami... na szczęście dla Nas i Naszych dzieci ), szczęśliwe w stopniu bezwzględnym (ocena w wyniku obserwacji własnych :))
Jakoś tak nie mogę się odnaleźć w rzeczywistości, pobyt Małża minął jak zwykle huraganem... ciągle w biegu, z tysiącem spraw do załatwienia "na wczoraj", na szczęście ze złym początkiem roku przyszło mi się zmierzyć przy jego boku co dało siłę i nadzieję na przyszłość... będzie dobrze... tego chcę :) Wkrótce się odnajdę...
No dobra ale oprócz moich pesymistycznych wynaturzeń przeplatanych optymistyczną beztroską mojej Szarańczy w nowy rok weszliśmy z nowym członkiem rodziny (tuz przed Nowym Rokiem w niezbyt odległym Wrocławiu urodził się mojemu kuzynowi upragniony synek), styczeń przyniósł radosne nowiny dla bliskich przyjaciół (szykują się zmiany, trzymam kciuki rodzinko M. za powodzenie, za odwagę... dziękując za Waszą bliskość) i kolejnego małego Człowieka w gronie rodziny "z wyboru" (już nie mogę się doczekać spotkania z Maleństwem... kolejnych chłopak w naszym "dzieciowym" gronie :))
Tak więc, powtarzając słowa znanej piosenki, która ostatnimi czasy "nie wychodzi" mi z głowy ani na chwilę... A PO NOCY PRZYCHODZI DZIEŃ...A PO BURZY SPOKÓJ... pomimo tego, że nic nie jest takim jakim powinno z nadzieją patrzę w przyszłość i budzę się z uśmiechem, chociaż nawet pogoda jest przeciwko mnie, chcę wierzyć ze spotka nas jeszcze dużo dobrego a uśmiech losu znowu spojrzy nam prosto w oczy...

niedziela, 9 stycznia 2011

Dłuuuuuga niedziela...

Wczoraj przyjechaliśmy do domku, pierwszy nocleg w swoim łóżku był dla Starszaka ogromnym przeżyciem, teraz przeżywa fakt, że jutro "po raz pierwszy pójdzie do przedszkola" (kolejny pierwszy raz w jego krótkim życiu, na szczęście ten jest szczęśliwy), bo dla takiego małego człowieka trzy tygodnie to jak wieczność. Nie wiem jak będzie ze spaniem...:) Na razie bawi się w swoim pokoiku nowymi zabawkami, bo jak się okazało stęsknieni dziadkowie nie schowali świątecznych ozdóbek, nie rozebrali choinek... a pod drzewkami czekały na Małoletnich prezenty, które zostawił Mikołaj...:)
Dzidziuch padł właśnie i spokojnie pochrapuje w swoim łóżeczku wyczerpany emocjami dzisiejszego dnia, a my z Małżem tez właśnie zalegliśmy swobodnie aby odpocząć, bo dzień dzisiejszy był za szybki, za intensywny jakiś taki za bardzo...(jak na mnie)...
No ale cóż wiadomo, dzieciaki stęsknione za dziadkami, dziadki stęsknione za dzieciakami, w domu jednych z nich nieoczekiwanie pojawiła się większa liczba członków rodziny i wytęskniony pięciolatek (niestety tam gdzie byliśmy nie było jego równolatków) mógł się pobawić nowymi (!!!) zabawkami ze swoją kuzynką... aż trudno było go wyciągnąć do domu.
Teraz wracamy do rzeczywistości, jutro rano trzeba odprowadzić Starszaka do przedszkola, zająć się trochę "obejściem", wrócić na normalne tory...
No cóż życie :) ale czeka mnie przecież ciekawy dzień z Młodszakiem (na jego pomysłowość mogę liczyć w każdej sytuacji, nawet w tej najmniej spodziewanej, a nawet w tej chyba najbardziej :)) domowe obowiązki będzie mi urozmaicała i ułatwiała obecność Małża, a przy okazji pewnie jeszcze odwiedziny Babuni (mojej babci, a moich chłopaczków prababci) więc na pewno nie będzie nudno i pewnie nawet nie mniej intensywnie niż dzisiaj ale o tym napiszę już następnym razem, bo to przecież życie pisze najlepsze scenariusze... dzisiaj będę się cieszyć z tego, że jestem w domku (chociaż zgadzam się z Małżem, który powiedział, że "dom jest tam gdzie jesteśmy razem") to tutaj czuję się tak na prawdę, tak po prostu na właściwym miejscu :)

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Zwykły...niezwykły...

Co najbardziej mi się podoba w tym Nowym Roku? Prozaicznie - normalność... to, że Małż wychodzi rano do pracy, moi chłopcy budzą mnie wspaniałymi całusami, mamy czas na przytulanki i leniwe "pościelowanie" gdyż nie gonią nas żadne terminy a obowiązki nie są kierowane czasem. Podczas drzemki Dzidziucha (na szczęście ten moment niezmiennie istnieje w naszej codzienności :)) przygotowuję obiad i prowadzę tzw. normalne, domowe życie... A potem następuje najfajniejszy moment dnia... Małż wraca do domu (to naprawdę niesamowite, zważywszy na to, ze mój Największy Chłopiec już dwa lata pracuje w innym kraju) i możemy resztę dnia spędzić całą rodzinką. Wspólne popołudnia i weekendy to to, za czym chyba najbardziej tęskniłam i czego na co dzień najbardziej mi brakuje... i chociaż w Holandii tak na prawdę już zaraz po Sylwestrze, zapachniało wiosną (stopniał śnieg, w ogrodzie zazieleniła się trawa i krzaczki, a na magnolii i bzie pojawiły się pąki !!!) i nie możemy zabrać chłopaków na sanki (może nadrobimy to w Polsce, bo z tego co wiem, tam jeszcze są możliwości do "białego szaleństwa") to i tak wychodzimy na spacery i wspólnie po prostu jesteśmy... doceniam powtarzalność i zwyczajność dnia codziennego, zapamiętuję, chłonę wszystkimi cząstkami ciała, próbuję zatrzymać na zawsze... bo wiem jak bardzo może jej brakować...:)



A na spacerze odnajdujemy cuda... wesołe pingwinki na poświątecznym parapacie czy krzaczek bukszpanu przycięty na wzór małeg miśka...:)


Cudowny plac zabaw, na którym Starsze Chłopaki mogą poszaleć a wyścigi na "moście" linowym są powodem do radości, uśmiechu... a nawet "spotkanie" z wielką, kolorową, świecącą naczepą tira... to co Średnie Chłopaki lubią najbardziej...



sobota, 1 stycznia 2011

W Nowym Roku...

Od wczoraj zastanawiam się nad tym co przyniesie Nowy Rok, czy zmiany na które czekam będą radosne i szczęśliwe, czy będą podszyte strachem i niepewnością... to co już przyszło przyniosło spokój i nadzieję na dobre zakończenie... jedyne na czym mi teraz zależy, to to żebyśmy mogli być razem bez względu na to gdzie będzie nasz dom i jakie koszty w związku z tym poniesiemy... Może będzie nam na początku ciężko, może będzie dużo nowego, które przyniesie nam stresy i strach ale potem przyjdzie spokój i świadomość, że ta druga kochana osoba jest tuż obok a nie 850 km dalej... zobaczymy jak potoczy się życie naszej rodziny w tym Nowym Roku, który właśnie się zaczął, ale mam nadzieję, że wszystko co przyniesie będzie się dla nas wiązać z radością, miłością i szczęściem... czego i Wam wszystkim życzę :)

A to wczorajsze (dzisiejsze) niebo nad domem, było pięknie, głośno, sylwestrowo


a potem to już było coraz bardziej kolorowo i nawet udało mi się to uwiecznić bez użycia żadnych filtrów w aparacie i wydobyć je na zdjęciach bez przeróbek w fotoshopie...

Kolorowego Nowego Roku!