wtorek, 25 stycznia 2011

Cebula...

Cebula jest w moim domu warzywem niezbędnym. Starszak wzdryga się na widok kanapki z "gołym" pomidorem i z uporem "osioła" i odmawia konsumpcji kolacji (tudzież śniadania) jeżeli nie leżą na nim białe, cebulowe krązki. Dopiero tak "udekorowane" pieczywo nadaje się do spożycia i zostaje pochłonięte niemal natychmiast... Dzidziuch (zwany ostatnio w domowych pieleszach Gadem, w wyniku nieustannego uświadamiania współmieszkańców posiadanymi cechami charakteru i odpowiednim do nich zachowaniem) potrafi natomiast przy każdej okazji podjadać skrawki cebuli, jak również ochoczo wbić całe posiadane przez siebie uzębienie w złotej, okrągłej, warzywnej kuli. Dlatego też zupełnie nie zaskoczyło mnie moje starsze dziecię, kiedy przy pierwszych objawach "przeziębieniowych" u siebie samego, poprosił (zażądał raczej :)) o syropek cebulowy, który jak dla nas najzdrowszy i najskuteczniejszy... i kiedy on szykował się do Dnia Babci i Dziadka w przedszkolu, ja "uczyniałam" lek... NA ZDROWIE!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz