niedziela, 29 maja 2011

Imieninowo...

Dzisiaj szybko, w przelocie, w przebiegu, między jednym miejscem a drugim, w oczekiwaniu na zawsze mile widzianych, z motylami w brzuchu, czy to co "utworzyłam kulinarnie okaże się zjadliwe, bowiem poczynione zostało po raz pierwszy, do tych czas nie konsumowane rodzinnie przez nikogo z wkrótce razem zgromadzonych... Na obrazach uwiecznione kolejne etapy powstawania ciasta (ci co mnie znają wiedzą ile kosztowała mnie samodzielne jego wykonanie, bo ja raczej z tych co to skupiają się na degustacjach wszelakich a nie żeli na tworzeniu ), popularnego "kopca kreta" zmodyfikowałam co nie co (w oryginale występują banany) i powstało przecudnej urody ciasto ze świeżymi truskawkami... później stwierdzimy czy tak samo jak wygląda też smakuje.

No i jeszcze na koniec życzenia...

Dla wszystkich Magd, Magdalen, Madź i Magduś

Wszystkiego naj... z banalnym "zdrowia" (bo rzeczywiście najważniejsze), "szczęścia" (bo dla każdej z Nas jest czymś innym), "pociechy z dzieci" (choć ta jest zawsze gdy jest to pierwsze), "miłości" (i obyśmy pamiętały, że Ona ma wiele postaci... ta moja ostatnio to Tęsknota i Czekanie ale dobre jest to, że mam na kogo czekać) i "spełnienia marzeń" (i obyśmy zawsze je miały).


A dla Ciebie M. no cóż, aby wszystkie Twoje eMki (te małe i ta większa) przynosiły Ci tyle radości, szczęścia i wyzwań co teraz, abyście się nigdy nie nudzili, żebyście po prostu wszyscy byli tacy jak jesteście.


piątek, 27 maja 2011

Powoli...powoli...

...wracamy... a raczej wychodzimy, bo wkońcu po domowej "kwarantannie", która była niesamowitym przeżyciem logistycznym (ze względu na Starszaka i jego codzienne chodzenie oraz wracanie z przedszkola) możemy przebywać na świeżym powietrzu, co ochoczo wykorzystujemy. Wychodzimy więc z domu jak często się da, na jak długo się da. Młodszak spragniony zmiany otoczenia, bo ile można siedzieć zamkniętym w czterech ścianach, chętnie spaceruje decydując się nawet na długie dystanse bez wsparcia "powozu" z maminym napędem na cztery koła. Najgorsze są już tylko wieczory kiedy Dzidziuch nie może usnąć na skutek uporczywego swędzenia, co staram się złagodzić lekami, syropkami i specjalnymi kremami, zobaczymy może coś mu pomoże.

Powodem do jednego z naszych ostatnich wyjść z domku był festyn w przedszkolu Starszaka. Było fajnie. Domowe ciasta (muffiny z kolorową posypką uczynione przez Starszaka przy mojej niewielkiej pomocy, a może na odwrót ale kto by się spierał o szczegóły :)), kompot ze świeżych owoców, pieczona kiełbaska, a po za tym loteriia fantowa, kolorowe baloniki, piłka nożna, przeciąganie liny, wyścigi w workach, czyli wszystko to co wywołuje uśmiech na twarzach małych chłopców (dziewczynek oczywiście też, jednak ja piszę z perspektywy swojej potomności :))...no i jeszcze były kwiatki zbierane przez Młodszaka - przesłodkie.

czwartek, 19 maja 2011

Ospa WIECZNA...

Wcale nie przesadzam! Skończyłam z kropkowanymi piosenkami i wierszykami... nie mam już siły walczyć z tym paskudnym choróbskiem. Młodszak po szybkim prysznicu, który nie należy do jego ulubionej formy czyszczenia ciała, zapakowany w szlafroczek, wytarty i szczelnie owinięty co by nie dostało się do niego jakie kolwiek zimno, został ponownie "zakonserwowany" odpowiednim medykamentem... no i tu się kończy spokój mój i mojej młodszej latorośli. Już nie był tak radosny i ufny jak na zdjęciach poniżej... zaczął się krzyk, płacz, szarpanie, wyrywanie, no cóż on też już ma wszystkiego dosyć. Mam nadzieję, że w końcu zauważymy poprawę bo jak na razie to z dnia na dzień jest gorzej, zmiany zamiast znikać namnażają się w zastraszającym tempie...Wierzę, że będzie lepiej... Dla Niego

wtorek, 17 maja 2011

Muchomorki...

"...Muchomorek, muchomorek
Ma kapelusz w biały wzorek
Z tamtej strony i z tej strony
Kropeczkami jest upstrzony..."

Zmieniłam "śpiewkę"... teraz mruczę przedszkolną piosenkę o muchomorku. Przejrzałam domowe archiwum i odnalazłam zdjęcia z przedstawienia w przedszkolu u Starszaka, kiedy to podczas jesiennych występów wcielał się w rolę przepięknego, czerwono-białego grzybka. Sprawił się wspaniale w te popołudnie mój czteroletni synek i świetnie wyglądał w muchomorkowym wdzianku choć kilka miesięcy wcześniej wcale nie potrzebowałby charakteryzacji (hihihi). Kiedy Starszak zachorował, Dzidziuch radośnie i bezpiecznie zamieszkiwał moje powłoki brzuszne, a teraz się okazało, spotkaliśmy się ponownie z dziecięcą wysypką.

Już teraz wiem, że to pierwsze spotkanie było niczym w porównaniu z tym co się dzieje teraz. Tamta wysypka to prawdziwy "Pan Pikuś". Dopiero na Młodszaku poznałam co oznacza ospa w wydaniu ekstremalnym. Wysypka zawładnęła całym ciałem: od stóp po czubek głowy, Małoletni jest zakropkowany na całego. Namiętnie smaruję go zapisanym lekarstwem, przyczyniam się do uwidocznienia zmian skórnych (pokrywanie ich białą mazią stwarza obraz muchomorkowo podobny), Dzidziuch dzielnie znosi moje zabiegi, choć czasem w odruchu swoistego buntu zaczyna uciekać w trakcie mojego medycznego działania. Na szczęście nie dokucza mu jakoś specjalnie swędzenie i tylko nocami próbuje rozdrapywać krosteczki (szczególnie te na główce) dajemy radę (on bardziej, ja tylko pilnuję, żeby nie zrobił sobie krzywdy i nie śpię kiedy on mnie potrzebuje... takie zwykłe mamine życie). Złamałam się wczoraj rano kiedy po nocy spędzonej przy łóżeczku mojego mniejszego synka zauważyłam zmiany skórne na powiekach, ustach i w małżowinach usznych... coś okropnego. Ale to nic, dzisiaj "kropek" jest jakby mniej i są jakby mniejsze (a może to moje pobożne życzenie?), więc zamieszczam kilka fotek... ku potomności.

Starszak - listopad 2009


Młodszak - maj 2011 w wersji kropkowanej (czyli stylizacja "na muchomorka")... ...muchomorek z irokezem (bo niestety wysypka nie oszczędziła "włochatej" części głowy a jedynym skutecznym sposobem aplikacji leku w tym miejscu jest całkowite pokrycie nim skóry głowy, łącznie z włosami)...

...i w wersji "na biedronkę", czyli przed nałożeniem leku

niedziela, 15 maja 2011

Biedroneczki...

"...Biedroneczki są w kropeczki i to chwalą sobie,
U motylka plamek kilka służy ku ozdobie,
W drobne cętki storczyk giętki liliowe tuli płatki,
Ty mój grzybku też masz łatki i śliczny kapelusik,
Więc niech stale cię nie smuci ten drobny biały rzucik..."

Słowa tej piosenki kojarzą mi się z nieznośną dziecięcą chorobą, która kolejny raz dotknęła mojego domu... Pierwszy raz "spotkałam" się z nią we wczesnym własnym dzieciństwie czego jednak nie pamiętam niestety lub na szczęście może, no ale cóż to jeśli teraz jako Matka spotykamy się ponownie i do zapomnienia nie dojdzie dzięki temu miejscu. Pamiętnego maja roku 2009, kiedy to jeszcze Dzidziuch objawiał się jako część mnie (duuuża część:)) Starszak, zwany wtedy jeszcze po prostu Przedszkolakiem, "przyniósł" sobie z przedszkola choróbsko paskudne zwane ospą wietrzną. Łaskawie odmiana jaka go dotknęła ( a raczej reakcja jego organizmu na owąż) ograniczyła się do niewielkiej wysypki, niezbyt dokuczliwiej i krótkotrwałej... Niestety musieliśmy spędzić w domku przymusowe 10 dni gdy za oknem buchnęła wiosna... ach co to był za czas... w ruch poszły książki, planszówki, kredki, farby i to wszystko czym da się zainteresować ruchliwego 4 latka. Uwieczniony na zdjęciach wyglądał tak: Wczoraj Młodszy był wieczorem już taki jakiś niewyraźny (każda mama wie o czym mówię), niby nic się z nim nie działo a jednocześnie zupełnie nie przypominał siebie samego. Przed samym spaniem dopadło go 38'' gorączki i wiedziałam, że może być różnie... Rano obudziła mnie... przecudnej urody czerwono kropczana biedronka (stąd ten fragment piosenki Kasi Sobczyk we wstępie). Świadoma i doświadczona postawiłam diagnozę OSPA, wizyta w przychodni dyżurnej (dzień świąteczny, żadnych tłumów, kolejek, życzliwi ludzie, szybkie badanie... normalnie amerykański serial medyczny na najwyższym poziomie) u sympatycznej pani doktor przyniosło jedynie jej potwierdzenie. Młodszak znosi ją dzielnie, nie drapie, nie marudzi, jest pogodny i radosny i gdyby nie białe kropeczki na skórze, powstałe na skutek miejscowego działania leku, nikt nawet nie wpadłby na myśl, że oto owy osobnik jest chory. Jedyną uciążliwością jaka się objawiła jest fakt występowania krostek na głowie, mocno dość owłosionej, co utrudnia aplikowanie medykamentu. Czeka mnie więc kolejne majowe 10 dni w domu (choć tym razem, na szczęście dla nas, nastąpiło niewielkie załamanie pogody, więc nie będzie tak mocno żal tego co za oknem), ciężkie ze względu na Starszaka (szczególnie po powrocie z przedszkola - zamiast zabaw na podwórku, przymusowa domówka), ciężkie ze względu na Młodszaka (pilnowanie aby nie drapał, smarowanie w biegu, bo zdecydowanie nie podoba się mu ten nowy rytuał, wymyślenie ciekawego zastępstwa w zamian za codzienne, nie zależne od pogody, spacery), ciężkie tak po prostu dla mnie (ze względu na samodzielną organizację otoczenia - odprowadzanie i przyprowadzanie Starszaka, zakupy czy zwykłe wyrzucanie śmieci tak naprawdę bez wychodzenia z domu, bo nie można, co by nie przeziębić Młodszego) ale dam radę, bo nie mam innego wyjścia... i może uda mi się uwiecznić (na pamiątkę) tę moją pogodną biedroneczkę, małego muchomorka, który na jakie kolwiek próby zrobienia fotki protestuje niezmiennie swoim głośnym, wyraźnym NIE... więc cóż ja mogę? Pstrykam po cichu, z ukrycia nie jako, uwieczniam w najsłodszym momencie dnia...:) I chociaż dzień był intensywny, szybki, w wielu miejscach, dużo innych rzeczy jest do opisania tak ważnych dla Starszaka choć jakże dziwnych dla mnie, to opiszę je następnym razem (nie mogą bowiem umknąć bo jest o czym pamiętać) a dzisiaj zatrzymam wspomnienia o tej chorobie... OSPĘ chcemy zapomnieć (fizycznie) a jednocześnie uchronić od zapomnienia... Więc dalej będę nucić... Biedroneczki są w kropeczki...

sobota, 14 maja 2011

Noc muzeów...

Z chęcią spędziłabym dzisiejszą noc poza domem i nie mam na myśli nic "kosmatego", z zapałem "pobiegałabym" po nocnym mieście w poszukiwaniu umysłowo-duchowych atrakcji ale, że jestem przede wszystkim Matką, obecnie samotną, nie uda mi się wykorzystać dzisiejszej nocy na zwiedzanie zabytków więc postanowiłam wykorzystać atrakcje jakie otworzył przede mną dzień. Znalazłam wspaniałe miejsce, wspaniałe ze względu na małych chłopców... zajezdnia autobusowa. Pomysł świetny, pogoda dobra, odległość od domu bardziej niż zadowalająca (kilkaset metrów w linii prostej, adres-ta sama ulica!). No i tylko zdjęcia dzisiaj nie szczególnej jakości, bowiem... aparat "padł" przy pierwszej podjętej próbie uwiecznienia mojego Pierworodnego, na szczęście miałam jeszcze w kieszeni telefon i dzisiaj fotki telefoniczne :)O ile te na powietrzu wyszły całkiem nie źle, to te w zamkniętych pomieszczeniach niestety nie mają ostrości... no cóż, moja wina i pamiątka będzie "nie ostra". Autobusy w naszej zajezdni firmowane są w większości zielono-niebiesko-białymi kolorami i przezabawnym jamnikiem. Zielona jamnikowa postać przywitała nas jak tylko minęliśmy bramę.

Mój Mały kierowca miejskiego autobusu...
...ogłasza przez głośnik czas odjazdu...
...a w tle, niespecjalnie zainteresowany pojazdem, Młodszak...
...świetne rozwiązanie "biletomat" :)-w naszym mieście nowość

...porównanie wielkości - 6 letni chłopczyk vs koło autobusu (różnica nie wielka)...

...największe zainteresowanie Starszaka wzbudził autobus pogotowia technicznego i wszystko to co miał "w sobie" ...
...malowanie twarzy - autobus ratunkowy, jak to mówi Starszak, czyli wyzwanie dla animatorki zabaw z dziećmi...


...kolory najnowszych modeli w zajezdni i brokatowe szyby na specjalną prośbę Malowanego...

A na koniec nieostry "trójpak", zdjęcia pochodzą z zaplecza magazynowego, a dokładnie z warsztatu gdzie autobusy przechodzą naprawy, aby tam się dostać przejechaliśmy przez teren zajezdni, stację paliw i myjnię... atrakcją (głównie dla nieletnich) było mycie pojazdu w trakcie przejażdżki z nami i innymi pasażerami w środku... Fajnie było... i wcale mi nie żal, że dzisiejszej nocy pójdę spać o przyzwoitej i nie zwiedzę dostępnych przybytków, bycie mamą chłopców stwarza mi niesamowite możliwości poznawania typowo męskiego świata (tak wiem, dziewczynki też mogą pasjonować się techniką... poleciałam stereotypem, na wytłumaczenie mam jedynie to, że do tej pory takie atrakcje nie były moim udziałem)... "ciągałam" ich do tych czas po wystawach kwiatów, więc teraz mogły być autobusy, przed nami jeszcze tramwaje, czołgi, lokomotywy... na pewno znajdę w nich coś dla siebie, tak jak Duży poprosił o brokat (pierwiastek kobiecy, czyli moja zasługa... hihihi)

środa, 11 maja 2011

Obrazy wg Starszaka...

Starszak został obdarowany... Dziadkowi W. zaczął zawadzać od dawna nie używany aparat fotograficzny (po nabyciu bardziej zaawansowanego modelu, prostszy w obsłudze "zbierał kurz"), więc najstarsze wnuczę niespodziewanie otrzymało prezent. Wiosna stwarza niesamowite możliwości treningowe a mnie rośnie fotograficzna konkurencja :) I może niektóre nie wykadrowane, czasem nieostre a jednocześnie takie dojrzałe i fantastyczne. Przepełnia mnie duma... Mój "mały" synek taki duży i tak wrażliwy na otaczające go piękno. Dzisiaj, zachwycona poczynaniami latorośli matka, zamieszcza cykl pt. Botanicznie. Z uśmiechem podziwiam :)

I to ostatnie... Stokrotki i cień Małego fotografa... Moje ulubione...

niedziela, 8 maja 2011

"Tu na razie jest ściernisko"...

... tak mi się piosenką Golców poleciało. Dlaczego? Otóż odwiedziłam miejsce, które dobre kilka lat temu mijałam niemal codziennie w drodze do pracy, miejsce które zupełnie nie nadawało się na rodzinne wypady, zdarzało mi się w nie "zapuszczać" kiedy potomstwo było mobilne raczej przy pomocy kółek w wózku a moja przyjaciółka zamieszkała nieopodal. Tamtejsze nasze wyprawy w te rejony wiązały się z nieustannym lękiem o latorośle, które pojawiały się u nas regularnie czerwiec 2005, czerwiec 2006, sierpień 2008, sierpień 2009 - w 2008 była przerwa i czas na zastanowienie, która z Nas pierwsza zdecyduje się na następne :), pilnowaniem szukających przygód co raz większych ludzi oraz szybką przebieżką w celu dotarcia do celu, który znajdował się po drugiej stronie... W owym miejscu bowiem (w środku miasta wojewódzkiego, w centrum dużego osiedla mieszkalnego, za rogiem rodzinnych ogrodów działkowych, pośrodku nie wielkiego acz kolwiek lasku) znajdowało się dzikie wysypisko śmieci, połączone "cudnie" przez okoliczne warunki naturalne z nieco zaśmieconym i niezbyt ładnie pachnącym "strumyczkiem" różnego rodzaju kanałami, studzienkami i tym podobnym wyposażeniem. Jedynym wytłumaczeniem mojej bytności w tych okolicznościach był fakt, że była to najkrótsza droga łącząca dom moich Rodzicieli i miejsce wskazane mi przez pracodawcę do odbywania obowiązków służbowych, a później już z moją serdeczną M. i naszą kochaną Szarańczą była to droga na zieloną polanę... a tam to już było miło i bezpiecznie.

M. i jej dwie małe eMki, z blogu majaizgraja, zaprowadziły mnie i chłopców w dotychczasową "strefę śmieci", na której dokonała się przecudnej urody transformacja. Powstały piękne alejki, trasa rowerowa, romantyczne zakątki, ławeczki, kamienne parkany... po prostu inny świat. Spędziłyśmy wspaniałe, słoneczne i radosne popołudnie, na zdjęciach przedstawiłam nasze "gospodynie", moich "rozrabiaków", dzieciaki w wersji Młodszej i Starszej. Zabawa była przednia, jak widać zresztą. Myślę, że teraz, korzystając z ładnej pogody będziemy mogły częściej się tam spotykać, obserwować poczynania ekip remontowo-wykończeniowych (chciałam, nie wiem dlaczego, napisać wykańczających ale to nie byłoby odpowiednie słowo :)), korzystać z dobrodziejstw miejsca, w które zmieniło się nasze śmietnisko (ściernisko) i ciszyć się, że jednak w naszym mieście coś się dzieje, ktoś myśli o ludziach i dla ludzi... a dzieciarnia może się bawić bezpiecznie i radośnie w przystosowanych do tego warunkach a nie w niebezpiecznej prowizorce. Madzik fajnie,że odkryłaś na nowo to miejsce i podzieliłaś się nim z nami... Do kolejnej wyprawy :)

środa, 4 maja 2011

Wyrol(k)owany...

Pogoda nas "wyrolowała" na ten długi weekend i zamiast ciepłej, pogodnej aury dostaliśmy zimny, przejmujący wiatr, zachmurzone niebo i niepewność co do opadów (i tak o wiele lepiej niż na Dolnym Śląsku, no ale myśleliśmy, że ciepło zostanie z nami na dłużej), więc zmieniliśmy plany. Miał być las, jezioro, kaczki do karmienia, dużo piasku, plaża, słońce... i tego ostatniego właśnie udało nam się trochę złapać, kiedy ze Starszakiem udaliśmy się na rolki. Młodszak w tym czasie słodko spał pod dachem babci G. i dla tego mogliśmy pobyć tylko we dwoje. Czasami potrzebny jest nam taki moment bez Dzidziucha. Mój starszy synek, uzbrojony niemalże "po zęby"(ochraniacze na kolanach, łokciach, nadgarstkach i obowiązkowy kask) dzielnie stawiał pierwsze kroki na rolkach i już wiem, że wkrótce będziemy musieli to powtórzyć bo zarówno jemu jak i mnie sprawiło to ogromną frajdę... gdyby tylko moje buty były wyposażone w kółka pojeździłabym z nim, wszystko przede mną :) Z braku własnego sprzętu foto (jak to się stało, że bez niego wyszłam z domu? Sama nie wiem) wypróbowałam "lustrzankę" teścia. I o ile na zdjęciach z "rolowania" nie widać aż tak wielkiej różnicy z fotografiami, które "tworzę" na co dzień, to możliwość uwiecznienia oczu mego długorzęsnego potomka, a raczej jego przesłodkich piegów na policzkach i nosie, stanowi dla mnie wspaniałą odmianę i kolejne marzenie do spełnienia (zamienić zwykłą cyfrówkę na lustrzankę)...a póki co, będę częściej pożyczać aparat od rodziców Małża, żeby uwieczniać ich wnuków (taka argumentacja na pewno wywoła ich przychylność :)) (kompozycja może nie za bardzo typowa ale całkowicie zamierzona w celu poznania możliwości pożyczonego aparatu)