wtorek, 28 czerwca 2011

Chłopców czas...

Jak ostatnio pisałam skarżyłam się co nieco na pogodę i ona chyba usłyszała i zrozumiała, że wkońcu są wakacje i powinna się poprawić, więc się poprawiła. Poprawiła się tak bardzo, że internet się "przegrzał" i zniknął na kilka dni. Szczerze... wcale nie żałuję, spędziłam wspaniałe chwile z moimi chłopakami i jak się okazuje, daje się przeżyć bez "klikania", czytania, blogowania, szukania i innych "takich, tam". Fajny czas. W niedzielę trafiliśmy, całkiem przypadkiem, na wystawę starych samochodów. No i co mogłabym więcej napisać na ten temat... mi się też bardzo podobało...


A to nasza ulubiona, "rodzinna" marka... Ci co znają naszą rodzinę wiedzą o co chodzi :)

czwartek, 23 czerwca 2011

Zielony wehikuł...

Pogoda nas nie rozpieszcza, "prześladują" nas deszcz, wiatr i przelotne burze ale to nic, codziennie znajdujemy choć małą chwilę na rower. Starszak, przy okazji swoich szóstych urodzin, został obdarowany przez Dziadków S. nowym, przecudnej urody zielonym rowerem i choć do tych czas nie miał okazji jeździć "po dorosłemu", czyli bez dodatkowych bocznych kółek (w które był wyposażony poprzedni rowerek, który został teraz "w spadku" odziedziczony przez Dzidziucha) i pewnie nadal przez jakiś (mam nadzieję niedługi) czas będziemy się nimi posiłkować, korzystamy ze wspaniałych ścieżek rowerowych i edukujemy się fizycznie (On na rowerze, ja obok niego w wersji spacerowo-biegowej). I chociaż wiem, że wielu Jego rówieśników śmiga już śmiało na swoich dwukołowcach, mój do tych czas nie wyrażał ani chęci ,ani większego zainteresowania pojazdami tego typu, więc ma sporo do nadrobienia, ale widząc jaki zapał w nim drzemie obecnie myślę, że wracając z wakacji będziemy już na zupełnie innym poziomie jeżdżenia :)

środa, 22 czerwca 2011

Pierwsza rocznica...

Minęło wiele czasu, wiele zmian nastąpiło w naszym rodzinnym życiu i pewnie wiele jeszcze przed nami a dzisiaj przeżywamy jedną z wielu rocznic jakich w drodze codzienności dane było nam doświadczyć stąd też "kilka" świeżych zdjęć mojej ukochanej Szarańczy. Dokładnie rok temu, w niemal identycznych okolicznościach (pobyt na Małżowej "obczyźnie") dokonałam postanowienia uwieczniania postępów cywilizacyjno-społecznych moich latorośli i popełniłam pierwszy wpis na własnoręcznie utworzonym i wymyślonym także osobiście przez szare komórki blogu. Jestem taka szczęśliwa, że potrafiłam "podpatrzyć" tych co zaczęli wcześniej i mieli już "jako takie" doświadczenie w zatrzymywaniu rzeczywistości i wykorzystać to w uchwycaniu codzienności. Mam nadzieję, że moi Chłopcy docenią to kiedyś, bo dzięki temu swoistemu "pamiętnikowi" zatrzymałam już wiele chwil, które z pewnością gdzieś by umknęły gdyby nie to miejsce i planuję nadal "upychać" nasze chwile w zakamarkach internetowej pamięci. Dlatego też, może niezbyt hucznie, ale za to bardzo dostojnie obchodzę dziś pierwszy jubileusz "Letnich" chłopaków :)

A na dowód tego jak dużo i jak szybko się zmienia, zdjęcia starego-nowego placu niedaleko od holenderskiego domostwa Małża. Poszliśmy tam jak zwykle co rano naszego tutejszego pobytu i co zastaliśmy? I owszem. Plac zabaw. Te same okoliczne domki, to samo miejsce otoczone równiutko przystrzyżonymi krzaczkami, te samo boisko do gry w piłkę nożną w pobliżu... tylko, że plac już nie ten sam. Radość Dzieciarni nie do opisania. Odkrywali nowe miejsce i wychodziliśmy stamtąd z gorącym postanowieniem szybkiego powrotu. Było więc wspinanie na różne poziomy, granie na metalowych rurkach (wydających cudowny dźwięk dzwonków), trąbienie i mówienie szeptem do tak cudownie, prymitywnie prostego w swym zamyśle "telefonu", grzechotanie metalowymi pojemnikami (wypełnionymi chyba kamyczkami, odgłos przy przekręcaniu metalowych kołeczków był niesamowity), wchodzenie po sznurowych drabinkach i platformie "skałkowej", przesuwanie kolorowych kulek, wspólne balansowanie i skakanie na sprężynach... czyli było wszystko to co mali chłopcy lubią robić na podwórku.


No i jeszcze na dodatek wracając do domku (Starszak na swoim nowym rowerku ale o tym innym razem) Chłopaki zobaczyły COŚ. Wiecie co może zatrzymać na chwilę Szarańczę wiecznie biegającą? Co może sprawić, że energiczne dotąd Dzieciaki staną "jak wryte" i ich wiecznie peplające paszcze zamilkną na długie (dla matczynych uszu) dwie minuty?... a no takie CUDO i to jeszcze w ruchu...



poniedziałek, 20 czerwca 2011

832 km w 8 godzin...

Czasowo zmieniłam miejsce zamieszkania. Jesteśmy u Małża. Podróż, choć długa, minęła nam szybko i bez niespodzianek. Chłopaki, jak zwykle zresztą, byli świetni, jedli "w drodze" bez grymaszenia, na postojach załatwiali "co trzeba" niemalże na zawołanie, ganiali po trawnikach a z buziolków nie schodził uśmiech. Uniknęliśmy płaczu, kłótni, fochów były za to tańce, raczej górną częścią ciała ze względu na umieszczenie w fotelikach, ale jednak, śpiewy i naprawdę dużo śmiechu. A teraz dzieciaczki grzecznie już śpią w swoich nowych-starych łóżeczkach, my szalejemy na necie i zażywamy odpoczynku bo zdecydowanie się nam należy... Pozdrawiam Was zatem serdecznie moi szanowni Podczytywacze z nieco odległej krainy tulipanów, rowerów, wiatraków i wszędobylskich kanałów (rzecznych oczywiście) i do niedługiego napisania :)

niedziela, 19 czerwca 2011

6 lat...

Sześć lat temu mój świat wywrócił się do góry nogami, poczułam pełnię szczęścia i zastanawiałam się jak mogłam żyć wcześniej. Serce zabiło Miłością, Radością i Lękiem. Sześć lat temu urodził się mój starszy synek... Patrzyłam na niego z nie dowierzaniem, z podziwem cudu istnienia próbując zrozumieć jak udało się stworzyć tak idealną istotkę. Jak to możliwe, że dwie komórki i miłość stworzyły Jego, właśnie Jego i nikogo innego. Upartego wrażliwca, niebieskookiego "loczka", pomocnego, dojrzałego a jednocześnie wesoło dziecięcego, przyjacielskiego, coraz bardziej odważnego. Już wiem, że jest moim największym Szczęściem, sensem mojego Życia, "czynnikiem" napędzającym mnie do działania, człowieczkiem, który sprawia, że nie ma rzeczy niemożliwych, że ciągle się Chce pomimo tego że już się nie chce, że jest siła wtedy kiedy wydaje się, że już jej nie ma. Zawsze chciałam być mamą, zawsze wiedziałam, że chcę mieć Syna, nie wiedziałam jedynie, że jego pojawienie się tak bardzo odmieni moje życie, tak mocno napełni je Słońcem.




Kochany Starszaku
Bądź dzielny, kochający, przyjazny jak teraz,
Odkrywaj, zdobywaj, zwyciężaj,
Szanuj, poznawaj, oglądaj,
Czytaj, pisz, rysuj, maluj,
Ucz się co musisz i co chcesz,
Próbuj i nie znaj niemożliwego,
Zmieniaj, zamieniaj, doświadczaj,
Spełniaj marzenia wyśnione i wymyślaj nowe,
Bądź dobry dla innych, bo dobro wraca,
Baw się póki możesz,
Wierz we mnie, Tatę i Brata,
tak mocno jak My wierzymy w Ciebie.
Kochamy Cię S.




Te zdjęcia dzieli tylko i aż sześć lat... Sto lat Synku

niedziela, 12 czerwca 2011

Imprezowo...dla nieletnich...

To był szal0ny, szybki, intensywnie "dzieciowy" weekend. Były dwie cudowne dziewczynki i dwa cudowne kinder bale (czy ktoś jeszcze używa tej nazwy), były dwa różne miejsca, podobne w swej "różowości" a jednocześnie tak różne od siebie, była nowo otwarta bawialnia i kameralna "domówka-ogrodówka", były dwa torty jeden księżniczkowy ze śmietanką drugi orzeźwiająco lodowy, było malowanie twarzy bądź ściany domu jednej z jubilatek... A przede wszystkim była wspaniała zabawa niezależnie od miejsca i ilości współzabawowiczów. Najważniejsze, że humory dopisywały, goście zjawili się na czas, były różowe prezenty, nie zmordowana energia i nie zapomniane przeżycia. Dzieci były zachwycone...

niedziela, 5 czerwca 2011

...Ciąg dalszy nastąpił...

Dzisiaj będzie więcej Młodszaka, bowiem we wczorajszych atrakcjach nie uczestniczył ale dzisiaj mogliśmy to nadrobić. Korzystając z okazji i zaproszenia na festyn z okazji Dnia Dziecka wystosowanego do mnie i mojej kochanej Szarańczy, przez wrażliwego na potrzeby dzieci osobistego pracodawcę, wybraliśmy się do przecudownego w swej naturalności gospodarstwa agroturystycznego. Były więc rozmowy "oko w oko" z kucykami, karmienie kózek suchym chlebem, bo z pewnością chcą one robić "am", podglądanie kurek, kurczaczków, kogutów i innego biegającego ptactwa domowego, pasące się krówki powodowały, że moje młodsze dziecię przeuroczo naśladowało ich muczenie biegając pośród resztek kwitnącego rzepaku z głośnym "mu" na ustach, były też przejażdżki na różniastych pojazdach, kolorowe baloniki, kiełbaska upieczona przez wujka P. nad prawdziwym ogniskiem (tak to jest jak się pracuje z rodziną, wtedy nawet spotkania "po godzinach" odbywają się w rodzinnym gronie), pajdy chleba ze smalcem i ogórkiem (Młodszak podkradał tego drugiego ze wszystkich kanapek), domowe ciasta z rabarbarem, napoje, lody, przeróżne słodycze, czyli wszystko to co uszczęśliwia nieletnich... I żeby nie było, byłam tam z obydwoma moimi małymi chłopcami, tyle że Starszak odnalazł wśród dzieciarni swoich rówieśników (nawet "zapodział" się wśród nich przedszkolny kolega, tak to jest pracować w kilku tysięcznej korporacji, ludzie pracują razem a nawet o tym nie wiedzą) i porzucił mnie na ich rzecz. Bawił się wyśmienicie, chłodził się w strumieniach wody w wystawionej na polu fontannie, dał sobie pomalować na kolorowo swą przesłodką buźkę, skakał na trampolinie, pokusił się nawet o przejażdżkę bryczką... zasnął w samochodzie w drodze powrotnej do domu, on i jego młodszy brat też :)
A jak mi się udało tak dobrze nimi zająć osobno? Miałam dodatkowe dwie ręce, dodatkową parę oczu i uszu dlatego opieka była 100 % w dwóch różnych miejscach i jednoczesna przy dwóch różnych chłopcach. Dzięki O.

sobota, 4 czerwca 2011

Przesunięty Dzień Dziecka...

Przymierzając się do napisanie tego posta (pogoda ostatnich dni skutecznie mnie zniechęciła do pisania, jednakże zdałam sobie sprawę z tego jak dużo się dzieje dookoła mnie i mojej dzieciarni i jak szybko umykają mi ważne chwile, więc zmobilizowałam się ogromnie i postanowiłam dzisiaj choć na chwilę przysiąść przy klawiaturze) miałam ochotę zatytułować go "opóźniony dzień dziecka" ale w tym przypadku nie ma mowy o żadnych opóźnieniach ze względu na miejsce odbywania się atrakcji. Mój własny, osobisty starszy brat, zwany dalej wujkiem P. zabrał mojego Starszaka i swoją energiczną córeczkę E. na tor kartingowy... Dzięki temu, że w owym przybytku posiadają pojazd dwuosobowy jest możliwe odbywanie jazd z małoletnimi. Więc były wszystkie potrzebne rytuały, ochronne "kominiarki" w wybranych przez młodych kolorach, pozy niemalże z filmów o sztukach walki, wielkie emocje, prędkość, ryk silników i oczywiście podium... wspaniały dzień dla mojego wspaniałego chłopca.