wtorek, 24 grudnia 2013

Wigilia...

Zdrowia, szczęścia, pomyślności, spokoju ducha i umysłu, wielu pomysłów i marzeń, siły do ich spełniania i wytrwałości w dążeniu do celu, żeby ważne rzeczy zajęły miejsce tych mniej ważnych a drobnostki i błahostki przestały się w ogóle liczyć. Żeby każdy dzień był lepszy od poprzedniego, żeby ludzie których kochamy i których pragniemy mieć blisko zawsze mogli być z nami, i aby serca zamknięte na dobro i miłość otworzyły się przepełnione błogosławieństwem...

Każdemu życzę tego czego sam sobie życzy...:)

niedziela, 15 grudnia 2013

Kiedy poczułam święta...?

Święta to dla mnie niezwykły czas, czas przeznaczony dla rodziny, dla domu, dla mnie. W tym roku mam wręcz niezwykłą radość, gdyż czas ten nie przepełniony jest gonitwą albowiem jestem na urlopie... ach co za cudowność. Mikołaj już dawno przyszykował to co miał przyszykować, zostaje jedynie moja osobista pomoc przy pakowaniu owych dóbr ale, że lubię tego typu aktywność nawet się nie wyłamuję z tych obowiązków. Kolorowy papier (w tym roku nawet czarny, a co) już gotowy do zawijania... Kartki świąteczne już jutro powędrują do skrzynki na poczcie (ale ze mnie tradycjonalistka :P), okna błyszczą jak już dawno nie błyszczały, posprzątane kąty pachną świeżością, firanki puszą się bielą aż z daleka, pierogi wręcz "zapychają" zamrażalnik i tylko czekają na okazję do gotowania (w tym roku wspólna, rodzinna akcja pod kryptonimem "pierogarnia" objawiła się ilością ponad 700(!) sztuk, tego smakołyku, bez którego święta w moim domu nie przejdą), fajnie tak usiąść wspólnie przy stole do szykowania, praca na dwanaście rąk nie jest uciążliwa i upływa na prawdę szybko.

Małoletni też poczuli świąteczną atmosferę. Młodszak namówił Starszaka na postrzyżyny, i przy okazji wykonywania ozdób świątecznych, pozbawił się połowy ze swojej cudnie pokręconej grzywki (może wyrównam, może nie... zobaczymy, zainteresowanemu zupełnie nie przeszkadza nowy look).



środa, 11 grudnia 2013

Pan Gruszek...

Zawiesiłam się na tych wakacyjnych klimatach, że nawet nie zauważyłam kiedy przeleciała jesień... tak, tak ona właśnie się skończyła (poranny szron na okolicznych samochodach dzisiejszego poranka, właśnie mnie w tym upewnił) i nawet zdążyłam w tym swoim codziennym biegu dobiec do zimy. Po raz pierwszy w tym roku oblekłam moje młodsze dziecię w znienawidzone przez co niektórych w dzieciństwie rajstopy, wyciągnęłam z "mamowych" zakamarków cieplejsze czapki i rękawice, a nawet ponacierałam młodociane ryjki odpowiednim kremem, co by małoletni na tym zimnym powietrzu nie nabyli jakiegoś uciążliwego do wyeliminowania "parcha", powodującego ból i dysonans estetyczny (co niestety często jest udziałem mojej nieletniej dzieciarni) i wypuściłam do placówki. I żeby nie było, że taka ze mnie taka mocno leniwa matka, zdarza się również, że czasem muszę użyć własnej wyobraźni, materiałów dostępnych od zaraz i wyczucia własnych rąk. Młodszak, w podążaniu za nauką o ekologii, brał udział w swojej placówce w balu tematycznym "Owoce i warzywa". Jego grupa miała przedstawiać owoce a Młody "zapragnął" być GRUSZKIEM. Tak właśnie nie gruszką, bo przecież gruszką mogą być dziewczynki a on jako chłopiec powinien być gruszkiem. I tak właśnie się stało... zrobiłam wszystko co było w mojej mocy: rysowałam, wycinałam, malowałam, kleiłam i szyłam. I co? I wyszedł z tego piękny Pan Gruszek, niezmiernie zadowolony z przebrania i zabawy :)


Nie ogarniałam rzeczywistości w sposób chronologiczny i dalej chyba tego nie robię, intensywnie przygotowuję się do świąt, szykuję podarunki, porządek przeszedłby test "białej rękawiczki", pierogów mam tyle, że nakarmiłabym nimi niewielką armię i ogromny apetyt na świąteczną biesiadę. A skąd moja radość, nawet z powodu sprzątania? Odpowiedź najprostsza z prostych... jestem na URLOPIE i na wszystko znajduję czas. Nic nie wymaga pośpiechu, biegu i nerwów... W między czasie jeszcze oparłam się o stolicę, gdzie w ramach jubileuszu zaprosił mnie pracodawca i wybawiłam się jak nigdy dotąd... już wiem, że po 26 godzinach na nogach, 3 godzinach snu, następne 14 godzin można funkcjonować na naprawdę dobrym poziomie jeśli tylko robi się to w odpowiednim towarzystwie, a jak się okazuje pociąg na trasie Warszawa-Szczecin jedzie niespodziewanie szybko :)

poniedziałek, 21 października 2013

Wspomnienie lata...

Kilka dni temu zaliczyłam pierwsze w tym roku spotkanie z mrozem, -1,5 st. przy wyjściu z domu do pracy nie było najprzyjemniejszym dla mnie doznaniem, dlatego szybko postanowiłam przypomnieć sobie jak miło i ciepło było w lipcu... Lato tego roku było dla mnie łaskawe, a moja kochana przyjaciółka, której prace możecie poznać tutaj, zatrzymała swoim "zaczarowanym" obiektywem kilka wspaniałych chwil moich, mojej Szarańczy ich uroczej kuzynki a mojej Nieletniej bratanicy i ukochanej ciotki moich Chłopaków, świeżo upieczonej studentki :) Więcej słów tu nie potrzeba, wystarczą obrazy... Madzia, kolejny raz wielkie dzięki.

 
















niedziela, 20 października 2013

Zadrutowany...

2 października moje Starsze dziecię przeszło próbę nad próby, wykazało się siłą i odwagą godną przynajmniej nastoletniego chłopca, za co zebrał godne dumy i zachwytu matczynego pochwały ze strony pracowników gabinetu stomatologiczno-ortodontycznego, samodzielnie zasiadł bowiem na fotelu i poddał się niezbyt przyjemnemu zabiegowi wyciśnięcia (nie wiem jak to się fachowo nazywa) kształtu własnej szczęki w celu utworzenia przez specjalistów aparatu ortodontycznego, do prawidłowego kształtowania zębów i paszczy. Na prawdę byłam "dumna i zielona" wobec jego postawy podczas wizyty, bowiem obawiałam się jak się ona potoczy (z własnego, dziecięcego doświadczenia pamiętałam, że wizyty takie mogą zakończyć się torsjami, wymiotami i ogólnie bardzo złym samopoczuciem), tym bardziej, że za sąsiednim parawanem odbywała się typowa histeria, połączona z płaczem i krzykami. W pewnym momencie zaczęłam nawet podejrzewać, że moje starsze Dziecię "podejmie temat" i przejmie przykład od koleżanki niedoli ale w tej kwestii wykazał się on niebywałą asertywnością i okazał niezwykle dojrzałym młodym człowiekiem co jak podejrzewam miało wpływ na to jaką niespodziankę otrzymał już tydzień później. Wiecie jak mało potrzeba aby zmotywować Starszaka do przestrzegania pewnych, nowych dla niego zasad... pani technik, która zajmowała się tworzeniem aparatu nazębnego dla mojego starszego syna wykonała wspaniałą robotę... i jak ja w jego wieku wstydziłam się takowego urządzenia we własnej paszczy, to Młody nosi je z dumą i gdyby tylko mógł wszystkim by się nim chwalił... Wystarczył owy mały, acz bardzo ważny dla posiadacza, uśmieszek zatopiony w zieleń nazębnego aparatu :)   



 



sobota, 19 października 2013

Dylematy matki prasującej...

Zbieram się już od dłuższego czasu do napisania chociaż kilku słów ale czas, który nijak się nie rozciąga, nie pozwala na dłuższe odwiedziny w tym miejscu. Wrzesień, o którym pisałam poprzednio minął niepostrzeżenie, a październik wręcz przecieka przez palce... Dni upływają na "bieganinie" między placówkami Nieletnich, odwożeniem i przywożeniem z zajęć dodatkowych, spotkaniami kościelnymi, odmawianiem raz po raz przez Starszaka, który właśnie rozpoczął przygotowania do przyjęcia I Komunii, różańca, obowiązkami domowymi i zawodowymi... Jeśli tylko uda mi się znaleźć jakąś wolną chwilę, szybko zmienia ona swój status i w przedziwny sposób przeobraża się w czas nadrabiania zaległości około rodzinnych, czasami mam nawet wrażenie, że wszystkie domowe obowiązki i rzeczy do wykonania "na wczoraj" w jakiś magiczny, zupełnie dla mnie nie zrozumiały sposób chowają się po kątach w okowach codzienności aby wylegnąć z nich jak tylko poczują mój wolny moment... i w ten niezrozumiały dla mnie sposób znowu czuję się otoczona obowiązkami i zaległymi sprawami. Najlepiej obrazuje to pranie, którego cztery fazy (zebrane DO, zrobione w fazie SUSZENIA, gotowe do PRASOWANIA, wyprasowane, poskładane gotowe do SCHOWANIA) mieszają się między sobą, nakładają jedna na drugą sprawiając wrażenie nie okiełznanego żywiołu nie tylko na przypadkowym obserwatorze ale równie wyraźnie na czynnym ich uczestniku (czyt. na mnie) i chociaż narzekać nie mogę bo i Małż intensywnie się angażuje w próbę poskromienia tego zjawiska (a tak, rozdziela, nastawia, wiesza) jak i Szarańcza poczyniła nie małe postępy, w tym aby ujarzmić "potwora" (samodzielne wynoszenie własnej garderoby, przeznaczonej do odświeżenia, w odpowiednie do tego miejsca, pozbawiło Matkę fazy poszukiwania i zbierania, co wielkim jest przecież osiągnięciem i pomocą) to jednak ciągle nie znajduję zrozumienia do tego jak w takim małym mieszkaniu, zamieszkanym przez jedynie 4 osoby, może w tak krótkim czasie wytworzyć się tak wiele nieużytecznych rzeczy (czyt. po prostu brudnych) nie sprawiając wcale problemu z codziennym, czystym funkcjonowaniem :) Osłodą dla mnie jest jednak ta krótka chwila, ten krótki szczęśliwy moment, przez który widzę efekt... ten rząd czystych, gładziutko wyprasowanych, ułożonych w odpowiednich miejscach rzeczy, sprawia, że wiem, że następnym razem, znowu wyciągnę z szafy żelazko i w oparach pachnącej, gorącej pary zrobię to co do mnie należy i to co (chociaż po tym co pisałam trudno w to będzie uwierzyć, tak właśnie jest) sprawia mi przyjemność... Bo ja "niestety" należę do tych "dziwnych" ludzi co to lubią prasować i w odpowiednich warunkach (dobry film, spokój, brak Szarańczy, ze względu na bezpieczeństwo nigdy nie prasuję w ich obecności, albo robię to jak ich nie ma bądź też jak śpią) odnajduję w tym ukojenie po codziennym szaleństwie. 

czwartek, 26 września 2013

W wielkim skrócie wrzesień...

Wrzesień rozpoczął się deszczem... może zakończy się słońcem, na pewno przeminął za szybko. Tyle rzeczy, tyle zdarzeń, tyle ulotnych chwil... powoli ogarniam starą rzeczywistość, powoli odnajduję się w nowej, w tym, że moi chłopcy powrócili na "łono" placówek, że znowu biegam pomiędzy domem a pracą, że dni są co raz krótsze i co raz trudniej rano wyjść z ciepłej pościeli (na szczęście zaczęli grzać :) u Was też? czekałam na to z utęsknieniem). 

Jakoś trudno mi się zmotywować do pisania, dlatego dziś fotograficzny skrót września...

Młodszak na wystawie bajkowych samochodów  

na jednych z pierwszych zajęć w "placówce"

Chłopaki na urodzinach swoich nieletnich przyjaciół





poniedziałek, 26 sierpnia 2013

...

Smutny dziś dzień, skończyła się pewna epoka... spokój, zdrowie, rodzina to wartości, które są najważniejsze. Teraz trzeba tylko dotrwać do poniedziałku, "przetrzymać" pogrzeb, a później (podobno) już będzie łatwiej...

Miało być "wakacyjnie", na razie na pewno nie będzie...

niedziela, 25 sierpnia 2013

Planszówka...

Pourodzinowa wyprawa pełna była różnych wspaniałych przygód,  które opisze innym razem, teraz wrzucę tylko kilka zdjęć. Stara, dobra gra planszowa w nowocześniejszym, dziecinnym wydaniu... i nawet zła pogoda (która na szczęście była w innych zakątkach kraju) czy niespodziewana "nuda" nie straszna :) 







sobota, 17 sierpnia 2013

Młodszak...? Już coraz mniej...

Co raz mniej w nim tego malutkiego chłopca, który pojawił się w naszym życiu 4 lata temu, co raz mniej delikatności Dzidziucha a co raz więcej indywidualności, siły, własnego zdania. Z każdym krokiem i spojrzeniem jest starszy, mądrzejszy... Rośnie nam wspaniały młody człowiek, póki co tak mocno od nas zależny a jednocześnie z tak mocno zaznaczoną potrzebą samodzielności. Od jego narodzin po dziś dzień zastanawiam się jakim cudownym zrządzeniem losu to właśnie on trafił do nas a my do niego... Od 4 lat mam dwóch synów i od 4 lat niezmiennie rozkochują mnie w sobie codziennie. I to nic, że ostatnie dni przeplatają się nam śmiechem i łzami, spokojem i histeriami, radością i nerwami... Zmienność mojego Młodszego syna jest dla mnie tak samo wyjątkowa jak on sam. Najlepszego Chłopczyku, nie zmieniaj się Kudłatku :)  



 Z rodzicami Chrzestnymi :)
Domowej "roboty" piniata!!! Tak nie wiele potrzeba do szczęścia :)




niedziela, 11 sierpnia 2013

Pyromagic 2013

Bezcenne 90 minut z dziećmi i Małżem przypłaciłam silnym bólem głowy, czy było warto? Dla ich uśmiechów... oczywiście :) Wyszłam z domu na 2 godziny i trafiłam na zwycięski pokaz pirotechniczny. Mam nadzieję, że na przyszłorocznych pokazach będę w lepszej formie fizycznej i psychicznej. Tym czasem zostawiam kilka zdjęć na pamiątkę i idę (to za mocno powiedziane, za bardzo "pionowe" stwierdzenie) chorować.