czwartek, 25 lutego 2016

NUDA...

Pokonuję codziennie swój mały, osobisty Everest, szukając pomysłu na obiad dla Małża i Potomności :) Leczenie i rekonwalescencja trwa nadal a powrót do pracy ponownie się oddalił, choć myślałam, że moja droga "pod górkę" chyli się ku końcowi a tu taka niespodzianka...na kontrolnej wizycie u "ulubionego" Doktorka dowiedziałam się, że nie jest tak dobrze jak myślałam (zaklinałam rzeczywistość?) i cóż...leczę się dalej :) Spędzając samotne godziny w domu, kiedy to Potomni są w placówce a Małż oddaje się obowiązkom zawodowym, planowanie posiłków to jedne z niewielu rzeczy, które mnie zajmują...no cóż, nie pozostaje mi nic innego, po sprzątaniu, prasowaniu, odkurzaniu, wycieraniu kurzu, gotuję, smażę, piekę...a i tak w ostatecznym rozrachunku najlepsza jest klasyczna pomidorowa :) Podążając więc za "kuchenną" reklamą w tv, pomimo usilnych prób zamieszkała ze mną NUDA :) Dobrze, że moi mężczyźni nie są kulinarnie wybredni i przyjmą wszystko co ciepłe i dużo. I tylko tę kuchenną nudę przeganiam kompozycjami kwiatowo-świeczkowymi, żeby mi jakoś te domowe dni się nie dłużyły, a w głowie co raz bardziej i dokładniej projektuję ozdoby wielkanocne, które już za chwilę "wyczaruję".  



poniedziałek, 8 lutego 2016

Pikowany Kołobrzeg...

Domowy odpoczynek tak mnie zmęczył, że postanowiłam od tego odpocząć :) W zasadzie to Małż dosyć mocno podjął temat krótkiego, weekendowego wypadu, co by w domu nie przesiedzieć kolejnych godzin, każdy w swoim kącie, niby razem ale osobno...plan nie był mocno sprecyzowany, do końca nie było wiadomo czy ruszmy w sobotę czy niedzielę i w zasadzie w którym kierunku... Piątek okazał się okazją do spotkania z dzieciatą przyjaciółką, które przeciągnęło się do sobotniego ranka, więc wyjazd przesunął się tak całkiem naturalnie na niedzielę. Sobota dała mi więc czas na przygotowanie się do wypadu, sprecyzował się nadmorski kierunek, a nauczona doświadczeniem po Noworocznym wypadzie do Świnoujścia, postanowiłam "oblec" co nieco nasze domowe zwierze żeby nie przemarzło przypadkiem podczas plażowych zabaw. Ponieważ liczę się z każdym groszem, postanowiłam że zawierzę swoim umiejętnościom i spróbuję sama stworzyć coś na wzór psiej kurteczki. Moim zdaniem wyszło wspaniale, pomimo, że w ostatecznym rozrachunku zrezygnowałam z uszytego już kapturka, który okazał się niepraktyczny, sunia wyglądała całkiem stylowo w pikowanym brązie, było jej ciepło...mam już pomysł na następny wzór tym bardziej, że wkrótce posiądę czasowo maszynę do szycia i przyszłe projekty powstaną szybciej, dokładniej i bardziej fachowo :)





Niedziela była wspaniała. Wspólna, słoneczna, trochę męcząca ale tak wspaniale odprężająca. Wybraliśmy się do Kołobrzegu, z Młodszakiem wdrapaliśmy się nawet na latarnie morską, przespacerowaliśmy się plażą w jedną i drugą stronę, pochodziliśmy po deptaku przy falochronie, "zaliczyliśmy" wszystkie obowiązkowe punkty pobytu nad morzem, czyli były gofry z bitą śmietaną, molo, łabędzie a "na rybkę" ruszyliśmy do Międzyzdrojów. To był strzał w dziesiątkę. Świeżyzna prosto od rybaka, rozgrzała nas przed powrotem do domu, a wcześniejszy Kołobrzeg pozytywnie zaskoczył słoneczną pogodą. Naprawdę było warto, pomimo tego, że dzisiaj czuję wczorajsze chodzenie w miejscu, w którym nie powinnam, to już dzisiaj planujemy kolejny weekend :)

















wtorek, 2 lutego 2016

Jak nie oszaleć w pustym domu...

Włączam TV na kanał muzyczny żeby zagłuszyć ciszę...ogarnia mnie zewsząd, wychodzi z zakamarków całego mieszkania "dziobiąc" bezlitośnie uszy. I niby miało tak być, miałam odpocząć od Małoletnich, przeżywać rekonwalescencję w spokoju, bez konieczności niepotrzebnego wstawania ale tak jakoś mi pusto... Psica nie przytula się łapczywie, licząc na każdy gest czułości, Chłopcy nie wciągają w swoje budowle, rysunki, "przepychanki" i wszystko to co w codziennym zabieganiu przeszkadza teraz wydaje się tak odległe...tak bardzo, że rzuciłam się z namiętnością na ich pokój, przywracając mu blask, chociaż na krótki moment ich niebytności :) Przekopałam się przez górę klocków L, odkryłam nieznane lądy zapomnianych przedmiotów, które już dawno zostały uznane za stracone, przetarłam szlaki w zakurzonych czeluściach hodowanych już sama nie wiem od kiedy, przekopałam się przez sterty makulatury, która szczęśliwie zasili powiększający się z dnia na dzień jej zbiór do szkoły, ułożyłam książeczki zgodnie z rozmiarem, rodzajem...ach, tak jak po prostu lubię :) Na jutro pozostała mi jedynie zmiana pościeli. I tylko zastanawia mnie czy nie odczuję jutro tego sentymentalnego sprzątania? Czy mój rozleniwiony, ostatnimi czasy, organizm nie odezwie się głosem surowego rodzica "a nie mówiłem!". Powoli dochodzę do siebie i tej nudy po leżeniu i leczeniu rzuciłam się w wir porządków żeby nie myśleć o tym co mnie wkrótce czeka...o kontroli u lekarza...co ma być to będzie, a tym czasem zagospodarowuję niespodziankowy prezent od Małża, przywieziony z jednego z wielu wyjazdów służbowych, i zachwycam się efektem w świetle dnia i wieczora :)