A żeby nas nie dopadły nad programowe kalorie, o co obawiam się niezmiennie po dostarczeniu sobie i moim bliskim ogromu pysznego, świątecznego jedzenia (a przed świętami nieustannie pytałam "kto to zje?, po co nam tego tyle?" i jak się okazało moje obawy okazały się zbędne) zażywamy ruchu na świeżym powietrzu (bo w przeciwieństwie do zaśnieżonego rodzimego regionu kraju, tutaj aura nie raczy nas aż takimi ekstremalnymi warunkami i objawia się łaskawie w postaci niewielkiego tylko mrozu i opadów białego puchu w ilościach nie utrudniających codziennego życia a jednocześnie dającego możliwość wspaniałej zabawy...) i jeśli tylko czas pozwoli wyruszymy również na lodowisko, żeby młodsze pokolenie miało szansę odkrycia uroków jazdy na łyżwach.
Teraz Starszaka zafascynowało odgarnianie śniegu z podjazdu dla samochodów za domem (jak cudnie pokręcona może być logika pięcioletniego chłopca, coś co dla przeciętnego dorosłego jest przykrym obowiązkiem dla niego może być wspaniałą okazją do zabawy), więc jak tylko napada świeżego śniegu, łapie za łopatę i odśnieża... tworząc przy okazji ludy bałwano-podobne :)
Fajna taka zima bez codziennego, wczesnoporannego wstawania na "rozkaz" budzika, bez codziennych wypraw sankowych w kierunku przedszkola (co zdecydowanie sprawia Szarańczy frajdę, w przeciwieństwie do umęczonej Matki, która to musi swoje Pociechy, nie coraz lżejsze przecież, ciągnąć przez zaspy śnieżne i po "cudownie" przygotowane do jakiego kolwiek ruchu pieszych okoliczne chodniki, co i tak uznałam, już po pierwszych opadach śniegu za wersję łatwiejszą i mądrzejszą do wykonania niż próbowanie pokonania owej, nie długiej na szczęście trasy z Dzidziuchem w jego kołowym wehikule, brana pod uwagę jeszcze 3 opcja - pokonania drogi w wersji "na nogach", ograniczyła się jedynie do delikatnego uśmiechu, który przemknął po moich ustach, gdyż znając tempo krótkich nóżek Młodszego dziecięcia (które co rano razem ze mną "odstawia" Dużego do przedszkola, ze względu na brak zabezpieczenia mu bytu na ten czas pod nieobecność drugiego Rodziciela) doszlibyśmy zamiast na śniadanie to już pewnie na obiad, więc ruszanie z domu, w tym wypadku, wcale by się nie odbyło :)), bez ubierania zaspanych Małoletnich, szukania rękawic i wszystkich tych rzeczy, które chowają się właśnie wtedy kiedy nie mamy czasu i cierpliwości ich szukać, bez wszech obecnego na co dzień "niedoczasu"...fajna ta zima, taka rodzinna, leniwa, przenosząca w krainę radosnego dzieciństwa... Gdzie Dzidziuch pierwszy raz świadomie (poprzednie święta i śniegi "rejestrował" w pamięci z pozycji czteromiesięcznego bobaska) odkrywa światełka na choince, mróz, sanki i smak (tak właśnie smak!!!) śniegu...
gdzie Starszak potrafi ocenić swą siłę i wykorzystać ją do rzutów "wielkośnieżkowych" w kierunku Taty (na szczęście nie w kierunku Młodszego brata, na co nie pozwala mu wrodzona wrażliwość i posiadane jeszcze pokłady opiekuńczości i odpowiedzialności w stosunku do Dzidziucha, a niestety mam świadomość, że ten czas szybko się skończy :)) a wyobraźnię wykorzystać do budowy "człekokształtnych"...
A teraz to już tylko czekają nas przygotowania do "balu", który pewnie ograniczy się do zabawy z Szarańczą do momentu aż "padnie" i miłego polegiwania przed telewizorem w ramionach ukochanego Małża (wielkie dzięki za istnienie DVD, bez niego pewnie przespałabym powitanie nowego roku, gdyż na rodzimą TV "można" liczyć... jak co roku), na zimną lampkę szampana o północy i gorące życzenia wraz z nią... Ale czym że są bale, prywatki, kotyliony, serpentyny w zamian za możliwość bycia RAZEM...? Nic innego się nie liczy...
Pomyślności dla Wszystkich... DO SIEGO ROKU !!!