niedziela, 7 listopada 2010

W czasie deszczu dzieci się nudzą...

Kiedy przychodzi taki czas jak deszczowy weekend mama, jako Rodzic zabawiający dzieciarnię, ma znacznie więcej pracy niż zazwyczaj, kiedy deszczowo jest "połowicznie" (znaczy tylko jeden dzień pada, a w drugi wychyla się zza chmurek słonko :)) pojawia się możliwość rozładowania skumulowanej w młodych organizmach energii, ale... no właśnie, czasem pojawia się to przysłowiowe ALE.
Chłopcy, co nie co zmęczeni zabawami "domowymi" i pewnie też poniekąd własnym towarzystwem (to w kierunku Starszak Dzidziuch, bo w odwrotnym działa nad wyraz skutecznie, aż tak, że Duży próbuje się wyzwolić z powolnego osaczania zamknięciem drzwi od pokoju aby móc pobyć ze sobą "sam na sam", czego Mały jak narazie zupełnie nie rozumie :)) a ja musiałam ich w dzisiejsze, niespodziewanie słoneczne przedpołudnie zatrzymać w domu, ze względu na własne słabości i niedomaganie (no cóż, nawet Najlepsza Matka na świecie czasem ląduje na antybiotyku, z wyraźnym wskazaniem do leżenia, a jeśli to nie możliwe (u mnie oczywiście, że NIE) to przy najmniej do oszczędzania siebie i jak najmniejszego przebywania na wietrze). Postarałam się wobec tego, żeby dzisiejsza zabawa była niezwykle interesująca dla obu osobników. Z pomocą przyszły mi na pomoc najsłynniejsze klocki na świecie, w wersji LARGE, czyli odpowiednie dla małych rączek Młodszego (chociaż i tak nieustannie musiałam kontrolować jego otwór gębowy, gdyż wiele elementów stale tam lądowało) a jednocześnie nadal interesujące dla Starszego. "Świętem" było udostępnienie metrażu własnej, "dorosłej" przestrzeni (zazwyczaj zabawki nie mają wstępu do salonu, chyba, że zostają jakimś podstępem przemycone bez mojej wiedzy i poza moim wzrokiem) co wywołało radość i przyczyniło się niewątpliwie do zadziwiająco zgodnej zabawy (tym bardziej, że Duży został wcześniej odpowiednio nastawiony na sposób zabawy z Dzidziuchem = Starszak buduje, Maluch demoluje :)).


Naprawdę fajnie się bawili... wykorzystali do tego wszystkie klocki jakie posiadamy w domu (drugie wielkie pudło czeka na nich zawsze i niezmiennie u babci G., więc i tam mają zapewnioną świetną zabawę), lubię je niezmiernie za rozmiar, kolory, kształty, szczegóły...

Oczywiście w trakcie zabawy poznaję pomysłowość moich Synów, ich niesamowitą wyobraźnię i indywidualne (zupełnie inne w obu przypadkach) podejście do tematu. Tym razem "obiektem zainteresowania" stał się krokodyl - u Starszaka mocno realistycznie pochłaniający człowieka (nie ma znaczenia, że był to robotnik w kasku na głowie, liczył się dramatyzm i groza :)) u Dzidziucha wegetarnianin, pochłaniający roślinność (to się nazywa wrażliwość i niewinność :))

A na koniec, specjalnie dla Mamy, jedynej kobiety w rodzinie, klockowe kwiatki... żebym i ja miała się czym bawić i poczuć się na miejscu w tym moim "męskim" świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz