czwartek, 29 grudnia 2011

Fabryka Aniołów...

Najpierw był nieśmiały pomysł, później niezawodna M. z wyszperaną na allegro formą, szybka przebieżka po markecie budowlanym i metodą "prób i błędów" zaczęło powstawać COŚ. I chociaż kilka (!) pierwszych prób było "do bani" (a bo to zaprawa gipsowa za rzadka, bądź za gęsta, a to za szybko wyciągane figurki z formy pękały, kruszyły się tudzież w wyniku niedokładnego rozprowadzenia masy okazywały się pozbawione nosów, oczu, bądź przewidzianych dla siebie akcesoriów) to nie poddałam się, określiłam odpowiednią konsystencję gipsu, odpowiedni czas schnięcia i najmniej usterkowy sposób wyciągania z formy a mój dom stał się prawdziwą "Fabryką Aniołów". Później kilka dni schnięcia (nie wymagały tak długo czasu, ale tak jakoś się przeciągnęło to figurkowe odpoczywanie, w wirze świątecznych przygotowań) i brokatowe pisaki w rękach Starszego Chłopca. A efekt... powalający.
Anioły, w takiej formie jak widać poniżej, trafiły do każdego członka rodziny, z którym zasiadaliśmy przy wigilijnym stole. Były niespodzianką i sprawiły wiele radości zarówno obdarowanym jak i obdarowującym. A ten u góry, w tych niebieskościach, wisi na mojej choince. Liczę,że przyniesie do mojego domu szczęście bo został zrobiony z miłością :)


środa, 28 grudnia 2011

Pasterzem być, czyli Jasełka u Starszaka...

Nadszedł czas kolędowania, czas Jasełek wszelakich, wylądowałam więc w przedszkolu Starszaka uzbrojona w aparat, po stronie widowni, w roli obserwatora. A u mojego dziecka była szopka, Józef, Maria, dzieciątko w żłobie, królowie, aniołowie i pastuszkowie z radosną nowiną. Starszak stał się na tych kilka chwil pastuszkiem najbardziej pastuszkowym z tych, których kiedy kolwiek w swym życiu widziałam. Śpiewał, kolędował, głosił radosną nowinę a ja "dumna i blada" nie ogarniałam jego scenicznego wizerunku, no ale kto powiedział,że pastuszek nie wygląda właśnie tak. A po tem było wspólne kolędowanie (i co z tego, że umiejętności muzyczne nie należą u mnie do tych najlepiej wykształconych, śpiewałam i ja, bo przecież nie co dzień nadarza się taka okazja), życzenia i opłatek... ostatni raz Starszaka w przedszokolu, jak ten czas leci...

wtorek, 27 grudnia 2011

Pierniczenie ze Starszakiem i pomikołajkowy Młodszak...

Uzupełniam w wielkim pędzie braki jakie tu powstały, tak żeby zdążyć jeszcze w tym roku i zachować chronologię rodzinnych wydarzeń, a że dużo się działo to mam co robić przez najbliższe wieczory. Święta minęły jakoś tak za szybko, za nim na dobre się nimi nacieszyłam, więc powracam do obrazów, które były tuż przed nimi. Tradycji stało się zadość i udało nam się ze Starszakiem upiec ciasteczka (tym razem nie było czasu na pierniczki, więc skupiliśmy się na korzennym smaku, co wcale nie umniejsza naszej pracy i zapału), było przy nich dużo zabawy, śmiechu, pracy i jednocześnie wielkiej radości. I choć kuchnia była cała biała od mąki (niestety tydzień po wielkim sprzątaniu, no ale cóż, czego się nie robi dla własnej potomności), a ciasteczka, choć celowo "dziurawione" nie doczekały nanizania na nici i powieszenia na choince, to dzień spędzony w kuchni ze Starszakiem uznaję za wyjątkowy i godny zapamiętania. A smak... nie do opisania :)
Młodszak natomiast, pozbawiony przeze mnie, celowo zresztą, uczestnictwa w "pierniczeniu" został wystrojony (zarządzenie "odgórne" aby dzieci były ubrane na tzw. galowo) co w moim mniemaniu udało się nad wyraz dobrze (miałam opory, bo nie przepadam za tym aby Dziecięcia swoje "wciskać" w tego typu ubranka na jakie kol wiek uroczystości przedszkolne, więc starałam się połączyć swoją wizję "kontrolowanego" luzu z wolą pań przedszkolanek) i radośnie po maszerował do przedszkola na swoje pierwsze spotkanie z Mikołajem. Wrócił radosny, przejęty z wielką torbą w swoich małych dłoniach, z chęcią dzielenia (dwa samochody, zabawki podzielił między siebie i brata, co rozczuliło mnie niesamowicie), chwalenia i zabawy. I choć nie wykazywał większych chęci do uwieczniania swojego osobistego wizerunku na kolanach u Mikołaja (wiem z relacji opiekunek), nie wykazywał też strachu czy lęku. Po prostu nie miał ochoty na zdjęcia, w przeciwieństwie do czasu "domowego" gdzie pozował jak zawodowy model.Rozczulała mnie jego zawziętość i wytrwałość podczas rozwiązywania cukierków z papierków... i zmęczenie, które dosłownie "powaliło" go na łopatki do łóżeczka. Usnął w ciągu kilku dziesięciu sekund (!) a pozycja była tak słodka, że nie mogłam się powstrzymać od uwiecznienia :)

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Ozdoby spożywcze i nie tylko...

Nigdy nie myślałam, że robienie ozdób świątecznych może sprawiać taką frajdę, dać tyle satysfakcji i tak niesamowicie odprężyć po ciężkim weekendzie w pracy. Spełniłam się dzisiaj "ozdobowo" ale tylko kilka z nich pozostanie z nami w domu, część trafi jutro na świąteczny kiermasz w pewnym przedszkolu (ani u Starszaka ani u Młodszaka). Zostają z nami tylko dwa wianki z popcornu (ten biały na turkusowej tasiemce, gdyż idealnie "wpisuje" się w nasze wnętrze i srebrny, choć dopiero po pomalowaniu "pojawiły" się braki i prześwity, ale to nic i tak mi się podoba), najwyższa makaronowa choinka i jedna z piórkowych.

Wianuszek z czerwienią i mniejsze choinki są już spakowane i czekają na przeprowadzkę. Jakoś tak mi fajnie ze świadomością, że dzięki moim "dziełom" pewne dzieciaczki dostaną nowe zabawki. Świąteczna atmosfera zaczyna wypełniać mnie po brzegi, a jeszcze wczoraj, spędzając przed południe w pracy myślałam, że nie jest to możliwe. Przede mną jeszcze kilka niewielkich wyzwań ale jakoś sobie z nimi poradzę. Młodszak jutro po raz pierwszy spotka się z przedszkolnym Mikołajem, Starszak pomoże zaganianej matce w pieczeniu korzennych ciasteczek, upominki dla wszystkich zostały dziś ostatecznie zapakowane i w gotowości oczekują momentu "do rozdania", półprodukty na moje potrawy spokojnie stoją już na półkach w kuchni (zadania rozdzielone na wszystkich członków rodziny już w połowie listopada, coby nie wszystko spadło na jedne barki), porządki ukończone na poziomie zadowalającym, pozostaje jedynie cieszyć się ze wspólnie spędzanego z Szarańczą czasu i przedstawiać tutaj codzienność w stopniu satysfakcjonującym siebie samą i Podczytywaczy. Mam nadzieję, że z tym sobie poradzę :)

sobota, 17 grudnia 2011

Noc Mandarynkowych Lampionów...zdążyłam

Zdążyłam, nie wiem nawet jakim cudem mi się udało (a może to już ten słynny cud świątecznej Nocy?), zrobiłam Mandarynkowe Lampiony, uwieczniłam na zdjęciach i wysłałam pod wskazany adres, żeby dopełnić bożonarodzeniowej tradycji i stać się częścią lampionowego kolażu. I jestem TAM obok innych przepięknych zdjęć. W całym tym swoim zabieganiu poczułam przypływ świątecznych emocji dzięki trzem, niewielkim owockom, których zapach wypełnił cały dom. I chociaż czasu coraz mniej a pracy i rzeczy do przygotowania jakby coraz więcej to poczułam spokój i ogarniającą mnie świąteczną atmosferę. A oprócz lampioników popełniam ozdoby świąteczne z wykorzystaniem produktów spożywczych (zdjęcia już wkrótce, chociaż z pominięciem momentów "przed", bo jakoś tak w wirze tworzenia zapomniałam o fotograficznym uwiecznianiu procesów twórczych i raczej pozostaje mi jedynie efekt "po"), czekam na dzień wolny aby dać Starszakowi do łapek farbę w sprayu i patrzeć jak coś co zrobiłam ja nabiera dzięki niemu, przepięknego dziecięcego charakteru. I trwać w zaskoczeniu jak nie wiele potrzeba by małe oczka zaświeciły szczęśliwym zaskoczeniem.

czwartek, 15 grudnia 2011

Atak Klonów...

Zaniedbuję niemalże całkowicie życie blogowe ale wytłumaczeniem może być jedynie to, że czas uzyskany w ten sposób poświęcam całkowicie i doszczętnie dla moich Chłopców. Ostatnio całkiem przypadkowo, zupełnie nie świadomie i jak się okazało niezbyt drogo sprawiłam mojemu starszemu dziecku wielką frajdę. W przedszkolu Starszaka ogłoszono bal przebierańców w połączeniu z wizytą Mikołaja, Dzieć przeżywał ową sytuację niezwykle mocno. Postanowiłam zrobić wszystko, żeby spełnić dziecięce fantazje, nadzieje i marzenia. Wiedziałam "kim chciałby być". Szukałam, przeglądałam, próbowałam dopasować znalezione do nadwątlonej, zbliżającymi się świętami, zasobności portfela. Było ciężko ale się opłacało :) Uśmiech na twarzy Starszaka, za pewną znaną reklamą, bezcenna a ja obwołana Najlepszą Matką Świata. I choć trudno w to uwierzyć, na zdjęciach widnieje mój Syn :)Moje starsze Dziecko stało się na jedno popołudnie szturmowcem z Gwiezdnych Wojen, był zachwycony i dumny, bo wzbudzał zachwyt. Bawił się świetnie, dostał "tematycznie" podobny prezent od Mikołaja. Fajny dzień spędziliśmy. I jednego czego tutaj mi brak to zdjęcie Młodszaka w tej masce. On też chciał być wojownikiem Star Wars i biegał w niej z okrzykami " Dzidzia Klon, Klon Dzidzia!!!". Był przesłodki.

niedziela, 4 grudnia 2011

Nietypowo-adwentowo...

Nawet nie wiem kiedy przyszedł grudzień. Zagubiłam się w tym codziennym biegu. Między pracą, domem, przedszkolami, sklepami... między praniem, sprzątaniem, gotowaniem. Ciężko mi to wszystko razem pozbierać, poskładać w jedną całą, spójną całość, tym bardziej, że nadszedł czas moich "popołudniówek" w pracy. Do domu docieram grubo po 21, kiedy Chłopcy śpią słodziutko w swoich łóżkach, do których trafiają dzięki obecności nie zawodnych Dziadków i Babć, a ja rzucam się w wir obowiązków, bo gdzieś tam "z tyłu głowy" jakiś głos mi podpowiada, że nie mogę niczego odłożyć, zapomnieć chociaż na jeden wieczór bo wiem, że wtedy wszystko stanie się większe i cięższe do pokonania. "Padam" do łóżka zmęczona po 24, by zacząć kolejny dzień równo o 6 rano, równo z dźwiękiem budzika. A przy tym wszystkim chciałabym aby Chłopcy jak najmniej doświadczyli braku mojej obecności, więc jak tylko znajdę chwilkę staram się ją wypełnić "do granic możliwości" czasem Z Nimi i DLA Nich. Tak było dzisiaj. I chociaż nie mamy przepięknego kalendarza adwentowego (widziałam tyle cudów na odwiedzanych blogach, że sama zapragnęłam podobnego dla moich Chłopców, jednak nie dałam rady :() to i tak mam dla nas wspólne zadania adwentowe i mam zamiar im się poświęcać całą sobą. Dziś wraz ze Starszakiem stworzyliśmy przecudnej urody łańcuch na choinkę, który teraz spokojnie czeka za szybką (w obronie przed rączkami Maleństwa) na drzewko. Ja pomagałam, Starszak wykonał większość prac, Młodszak cieszył się efektem. Było wspaniale i rodzinnie, następne zadanie do wykonania niestety dopiero za tydzień (przede mną kolejny tydzień spędzany popołudniami w pracy) ale myślę,że będzie tak samo wesoło, rodzinnie i wspólnie jak dzisiaj. Życzę Wam wszystkim miłego tygodnia i cudownych zadań adwentowych na co dzień. Niedługo też coś stworzymy by być bliżej świąt i bliżej samych siebie :)

niedziela, 27 listopada 2011

Skojarzenia...

Pisząc ten post, tak na prawdę nie mam pewności czy zostanie on w wirtualnej przestrzeni czy stracę go za nim pozostanie po nim jaki kolwiek ślad, bowiem mój sprzęt, szumnie nazywany "notebookiem" (cicho sza, bo jeszcze usłyszy i po złośliwości się "zatnie"), umiera śmiercią nienaturalną, długą i ciężką, jednakże dobrze wiem, że są to nasze ostatnie wspólne chwile... Od jakiegoś czasu coraz częściej mój komputerek się zawieszał, gubił obraz, zmieniał kolory a nawet zmieniał się nagle w stary telewizor (pamiętacie te czasy kiedy odbiornik telewizyjny nie był powszechny a zakończenie programów to ekran pełen pionowych, kolorowych pasków?). No nic, widocznie tak miało być, jedyne co boli to fakt, że bez komputera będzie mi ciężko i wcale nie chodzi o bloga (o niego też, bo życie blogowych koleżanek wciąga jak nic innego) ale o mój codzienny kontakt z ukochanym Małżem. Jeśli zabraknie sprzętu, zabraknie codziennych spotkań :( No a jak wiadomo przed świętami nie ma kasy na dodatkowe wydatki, więc, no cóż... Jeśli zniknę to na prawdę nie z mojej winy.
Póki więc jeszcze jestem i mam możliwość pisania to piszę. Dzisiaj o tym jak mocno ograniczamy sobie (MY - dorośli) wyobraźnię codziennym pośpiechem, obowiązkami i patrzeniem przed siebie. Po wyczerpującej sobocie, długiej jak nigdy (Chłopcy wylądowali w swoich łóżkach przed 22, a u nas to na szczęście nie rutyna, tylko mocno wyjątkowe odstępstwo od reguły) moja niedziela zaczęła się wyjątkowo, odmiennie i świątecznie. Otóż o godzinie 8.30 w cichym domu (Szarańcza jeszcze słodko spała!!!), otulona kocem (nie, nie był mi zimno, raczej potrzebowałam "miękkości") popijałam poranną kawę w swoim ulubionym kubku i było po prostu idealnie. Bo przy całej miłości jaką darzę Dziecięcia swoje osobiste, czasami potrzebuję chociaż jednego kwadransa, tylko dla siebie samej, chwilki "wolnego" od nich (i nawet nie czuję się winna...) i taką chwilką dzisiaj przywitałam dzień :) Dlatego też później miałam i czas, i siłę, i pomysł na wykorzystanie wolnego wspólnego popołudnia. Było czytanie, rysowanie, przytulanie i dużo śmiechu, a potem kiedy znużony zabawą Maluszek słodko usnął, tak w okolicach 13, my ze Starszakiem udaliśmy się do kuchni w celu popełnienia tam jakiegoś nie koniecznie skomplikowanego wypieku. I było wszystko co z takimi działaniami się wiąże: sypanie, lanie, mieszanie i oczywiście podjadanie "surowizny"(jest dokładnie tak jak napisała kilka dni wcześniej Madzia o swoich Pannach tutaj) , radość z obserwacji jak ciasto "rośnie w oczach" i to nieopisane szczęście kiedy można spróbować własnoręcznie dokonanego wypieku :)

Niestety nie wszystko wyszło tak jakbyśmy chcieli i czekoladowa polewa okazała się za rzadka, nie "osiadła" dostojnie na babeczkach tylko w okrutny sposób została przez nie wchłonięta ale to nic, bo zupełnie nie przeszkadza to w konsumpcji i w smaku babeczki są przez to "podwójnie" czekoladowe :) tylko niestety nie wszystkie nadawały się do transportu i dotarliśmy w gości z niewielkim zasobem ilościowym smakołyczków ale myślę, że zostanie nam wybaczone i docenione zostaną chęci.
I na koniec nawiązanie do tytułu dzisiejszego posta, poprzez krótki dialog kuchenny z moim starszym Dziecięciem:
S: Mamusiu, te nasze dzisiejsze muffin ki, pomimo tego, że babeczki to takie mocno chłopięce...
J: Tak Syneczku? Dlaczego, bo nie za bardzo rozumiem o co chodzi...(?)
S: No jak to o co? Nie widzisz, że one są jak sygnalizacja świetlna ?!
No tak, teraz to widzę doskonale ale w trakcie pieczenia jakoś mi ten fakt umknął. I nie wiem, czy to wynika z zabiegania (pieczenie, choć w doskonałej atmosferze, też było takie trochę "w biegu" żeby zdążyć zanim Młodszak się obudzi, bo przy nim prace kuchenne już nie są takie łatwe) czy z tego, że wyrosłam z takiego prostego postrzegania i ogarniania rzeczywistości. Mam nadzieję, że chodzi o tę pierwszą przyczynę i wkońc też bym skojarzyła nasze dzieło kulinarne ze światłami:)