niedziela, 20 lutego 2011

Spaghetti...

Makaron, sos i mięsko... to co moja Szarańcza lubi najbardziej. Wczoraj na obiad było "wyproszone" już w tygodniu domowe spaghetti i przy jego okazji dopadły mnie wspomnienia. Pochyliłam się nad przeszłością i doszłam do wniosku, że życia zatoczyło koło... :) Na tym zdjęciu Starszak ma 2 latka, Dzidziuch właśnie skończył 1,5 roku... Widzę tyle podobieństw i tyle różnic (główna to ilość owłosienia na głowie :)) a jednocześnie tę samą radość z pochłaniania smacznego posiłku...



Miłej niedzieli... smacznej... u nas taka będzie.

sobota, 19 lutego 2011

A ja rosnę i rosnę...

Mój Dzidziuch rośnie... to niby oczywiste, ale fakt ten "uderzył" we mnie ze zdwojoną siłą, kiedy przyszło do ubierania "na spanie". Piżamka jakaś taka za krótka, za ciasna, za mała? Jak do tego doszło, gdzie i kiedy? Bo niby wiem, że mam obok siebie coraz większego Chłopca ale przecież to wciąż ten sam mały Dzidziuch Mamusi... Zaopatrzyłam Go więc w nocną garderobę odpowiedniego rozmiaru (wzór zaakceptowany przez Starszego brata), aby nic nie przeszkadzało w spokojnym spaniu. Uwieczniłam na zdjęciu, napoiłam wieczornym mleczkiem, położyłam do łóżeczka... i noc była spokojna (długa jak coraz częściej od 19.00 do 6.30), nic nie uwierało, nie ciągnęło, było dobrze...

piątek, 18 lutego 2011

Obowiązki...

Moje starsze dziecko jest chłopcem bardzo rozsądnym, zazwyczaj grzecznym, stroniącym od zabaw niebezpiecznych, wysokościowych czy jakkolwiek inaczej kierujących go na tereny w których nie czuje się pewnie... odkąd pamiętam zawsze był bardzo zachowawczy i ostrożny, potrafił się bawić sam, używa do tego swojej nad wyraz bujnej i rozwiniętej wyobraźni, nie sprawia mi jakichś szczególnych problemów wychowawczych,. nie żeby był "aniołkiem", ale naprawdę nie mogę się skarżyć (co innego Dzidziuch ale to temat na osobny wpis :)) ostatnio jednak zauważyłam zmiany w jego zachowaniu... Zdarzały się fochy, grymasy, zaciśnięte małe ustka na jakąkolwiek prośbę z mojej strony. Nie wiem z czego owo zachowanie wynikało, jednakże postanowiłam je zwalczyć zanim w pełni opanowałoby mojego Kochanego Starszaczka. Zastanawiałam się więc przez kilka dni jak tego dokonać, motywować do zachowań porządanych w taki sposób aby Młodzieniec nie mógł i nie chciał się buntować (jakiś skok rozwojowy czy co, a może teraz dzieciaki jakoś szybciej dojrzewają? Myślałam, że mam jeszcze dużo czasu na takie zachowania, a to już?). Przesiedziałam kilka wieczorów z nosem w odpowiedniej lekturze (nie na darmo jest się po pedagogice :P) i oczywiście wszechwiedzącym internecie i znalazłam! Postawiłam na pozytywne wzmocnienie (a co, znam nawet kilka mądrych, wychowawczych terminów), znalazłam odpowiednie "pomoce naukowe", zakupiłam, zapłaciłam i czekałam na przesyłkę...
W naszym domu pojawiła się...
...rewelacyjna, kolorowa, dwustronna tablica, do mocowania magnesów, z pełnym wachlarzem kolorowych akcesoriów. Na jednej stronie przepiękny podział na dni tygodnia, z miejscem na zadania, na drugiej tablica (suchościeralna, do pisania odpowiednim pisakiem), na której można przechowywać pozostałe, czasowo niepotrzebne magnesiki (niektóre "przemianowaliśmy" na swój użytek, więc komputerek z opisem "chętnie wyłączam" oznacza jednocześnie wyłączanie telewizji po oglądanej bajce, zostały nam jeszcze również do użytku "czyste" plakietki, na których możemy umieścić obowiązki jakie sami sobie wymyślimy a na jakie nikt przed nami nie wpadł)...

Razem z Synkiem wybraliśmy niezbyt trudne a jednocześnie porządane przeze mnie obowiązki i zaczęła się przemiana mojego dziecięcia.

Młody "szaleje", z chęci zdobycia odznaki (sam wybrał za jakie zadania jakie znaczki będzie dostawał) zadziwia mnie swoim "nowym-starym" zachowaniem. Potrafi przed wyjściem do przedszkola schować pościel z łóżka aby przyczepić na tablicy "piłkę nożną" (wcześniej robił to tyle że po powrocie z "placówki"). Wiedziałam, że mam mądrego i ambitnego (w odpowiednim do wieku stopniu) przedszkolaka ale jego zapał mnie poraził... wiem, że niedługo to przeminie, tablica się opatrzy i już nie będzie taką wielką atrakcją jak teraz ale zamierzam się cieszyć z tego co mam obecnie, i doceniać osiągnięcia Starszaka. On jest dumny z namacalnych oznak swoich osiągnięć, ja jestem dumna z mojego, znowu grzecznego i obowiązkowego Dziecka.

środa, 16 lutego 2011

Piraci i małe zwycięstwo...

U Staszaka dzisiaj bal. Tematyczny bal przebierańców. U dziewczynek większa dowolność, u chłopców "obowiązkowy" kostium pirata (sprawiedliwość się dokonała po zeszłorocznym "Balu księżniczek"). Starszak przeszczęśliwy, do zdjęcia robił groźne miny, wymachiwał pistoletem z gardłowym wrr (z takim dźwiękiem nieodłącznie kojarzą mu się korsarze i wilki morskie, podejrzewam, że to wpływ bajek jakiś pirckich bajek, bo ja go tego nie nauczyłam :)) przygotowany był odpowiednio i zgodnie z własnym życzeniem (najważniejsze atrybuty - kapelusz i opaska na oko). Z tego jak opowiadał "po" wiem, że bal się udał...
A żeby jeszcze było coś o Dzidziuchu przy dzisiejszej dacie to napiszę że, małoletni "trenuje" ostatnimi czasy nocnikowanie i coraz częściej udaje mu się zawiadomić mnie o swojej potrzebie na czas a nie po fakcie. Jego głośne "fu fu" i ostentacyjne ciągnięcie nocnika na środek pokoju zazwyczaj kończy się sukcesem... zaryzykowaliśmy dziś więc popołudniową zabawę bez pieluszki (mała Glizda ganiała po domku jedynie w body i rajstopkach) i mogę odznaczyć w kalendarzu kolejne małe zwycięstwo Młodszego - przebierałam go w piżamkę z suchych ciuszków, jaki był z siebie dumny, a ja... no cóż, każda mama mnie zrozumie.

wtorek, 15 lutego 2011

Walentynki 2011...


Były...
Stały się faktem i okazją do celebrowania Miłości...
Walentynki 2011 odbyły się i chociaż nie jest to jakoś specjalnie moje ulubione święto (zamerykanizowało się nam społeczeństwo jakoś tak mocno) to w tym roku obchodziłam je niezwykle hucznie i odświętnie... Przyjechał Małż... dwa dni przed czasem! Zrobił i mnie i Szarańczy wielką niespodziankę. We czwartek i piątek odłożył na bok wszystkie ważne sprawy (tych jest zawsze dużo jak się jest w kraju zaledwie kilka dni) i "zajął" się TYLKO rodziną, a głównie jej najmłodszymi członkami. Dla mnie miała być sobota... Kochane Gady trafiły pod opiekę babci G. i dziadka W. a ja korzystając z niespodziewanej wolności oddawałam się błogiemu lenistwu, aromatycznej kąpieli w wannie (co po zwyczajowych 5 minutach pod prysznicem, było zbawieniem - codzienna samotność uczy maksymalnego "spięcia" i minimalnego poświęcania czasu samej sobie ale o tym wiedzą wszystkie mamy nieletnich latorośli, tym bardziej wtedy kiedy, tak jak u mnie, obecność Taty stanowi wyjątek od reguły), później były kosmetyki (jeszcze nie zapomniałam jak się co poniektórych używa, a dawno się z nimi nie widziałam :P), pachnidła, szmatki (zupełnie nowe, specjalnie na ten wieczór), fryzura... ach, poczułam się jak we wczesnej młodości (no nie żebym była taka "stara", ale czasy bez dzietności były dawno i od momentu jak Chłopaki pojawiały się na świecie jakoś tak niespecjalnie udawało się bez nich świętować)... Małż zabrał mnie na tańce, spacer, i smaczną kolację (ale wcale nie taką tradycyjną, przy świecach, tylko taką szybką, szaloną, "na wynos", w miejscu, które kojarzy się nam z pierwszymi spotkaniami...) wszystko było CUDOWNE...
Ja też (na szczęście) miałam dla Małża niespodziankę... odnowiłam Nasze ślubne obrączki. Szkoda, że nie uwieczniłam ich przed renowacją bo efekt jest "powalający"...wyglądają dokładnie tak samo jak w dniu naszego ślubu, odzyskały dawny blask, rozróżnienie elementów gładkich i matowych, a przede wszystkim zyskały nową grawerkę, co stanowi o ich wspaniałości, bo ta dawna już się wytarła i była bez kształtna (to chyba kwestia kiepskiego pierwszego wykonania, no ale cóż człowiek był tak szczęśliwy, że je ma, że po prostu nie zwrócił uwagi na nie dociągnięcia) a teraz łatwo odczytać to co widnieje po wewnętrznej stronie. Przy okazji naprawiłam również łańcuszek, którego już bardzo dawno nie nosiłam (przyczyniły się do tego szybkie łapki Dzidziucha) a który jest dla mnie niezwykle ważny, gdyż dostałam go od Małża z okazji narodzin pierwszego Synka ("za Niego" jest ten bucik z cyrkoniami, cztery lata później Starszak razem z Tatą dokupili bucik "Dzidziuchowy")... Te rzeczy to moja jedyna codzienna biżuteria (pomimo tego, że "sroka" ze mnie klasyczna i cieszę się na widok wszelkich świecidełek, to jednak, na szczęście Małża, jak sam mówi, moja fascynacja ogranicza się jedynie do odczuć wzrokowych i nie wzmaga we mnie chęci posiadania) i choć na to nie wygląda jest złota (bo ze mnie taki ciekawy przypadek, żem uczulona na tradycyjne złoto, co to podobno nie uczula :p) a najważniejsze nieodłącznie łączy się z moimi trzema mężczyznami.
Niech Żyją Walentynki...
Choć obyły się bez wszechobecnych kwiatów, serduszek, przesłodzenia były Cudowne i już czekam na kolejne (chociaż nikt nie mówił, że muszę doczekać do 14 lutego, może moje wypadną w maju? Kto wie :))

niedziela, 6 lutego 2011

Kolorowe laurki i "chińszczyzna" obiadowa...

Starszak poczuł dzisiaj "wenę twórczą", zażyczył sobie "zestaw" kartek, wyciągnął wszelkie posiadane przez siebie kredki, niektóre nawet musiał zatemperować (jeszcze parę miesięcy temu to był mój obowiązek, a teraz jest taki "dorosły", że sam daje radę) i tworzył WALENTYNKI :) Najbardziej rozczulił mnie tym, ze po "obowiązkowej" serii przecudnie kolorowych laureczek dla całej rodzinki postanowił, ze musi tez narysować podobną dla K., przedszkolnego kolegi u którego nocował z piątku na sobotę, a który jak się okazało źle się poczuł bo dopadła go jakaś choroba (Starszak jest więc obecnie poddawany mojej wnikliwej obserwacji, profilaktycznej kuracji leczniczej kroplami z jeżówki i ... daje radę... zobaczymy). Na moją uwagę, ze walentynki robi się dla dziewczyn, mój starszy syn "uświadomił" mnie, że oczywiście można też dla chorych przyjaciół. To się nazywa empatia... Brawo Starszaku...
Rysunki wychodziły spod rąk Przedszkolaka podczas drzemki Dzidziucha, ja ten czas spożytkowałam na przygotowanie obiadku i chociaż dzisiaj nie był to popis kulinarny, czy danie "z górnej półki" (mięcho z kuraka, pyszny chiński sos ze słoika znanej firmy "Ł", dwa woreczki ryżu) wywołał nie małe ożywienie wśród mojej jadło lubej Szarańczy...

...a u starszego osobnika chęć jedzenia "jak prawdziwy Chińczyk", więc dzisiejszy obiad konsumowaliśmy w sposób patyczkowy posługując się pałeczkami, na tyle na ile każdy z nas sobie z nimi radził. Było zabawnie, radośnie, smacznie i rodzinnie... fajne popołudnie...


piątek, 4 lutego 2011

Bajki o zwierzętach...

Czytam...
Lubię czytać...
Wybieram książki "ciężkie", nie koniecznie popularne czy modne, wielowątkowe, mocno psychologiczne, z nie domówieniami, gdzie nie jest łatwo ocenić postacie, gdzie życie nie jest "biało-czarne", takie powieści trudne w odłożeniu na półkę, wczuwam się w ich atmosferę "całą sobą" i nie potrafię ani na chwilę rozstać się z bohaterami, z ich życiem i historiami dlatego najczęściej czytam nocą, tak abym mogła się skupić i całkowicie poświęcić się lekturze... dzisiejszej nocy okazało się, że "chorobowa bezsenność" zaraz po wyzdrowieniu zaprowadzi mnie do księgarni... skończył mi się materiał, muszę kupić nowy egzemplarz.
Lubię nowe książki, ich zapach, szelest nie otwieranych wcześniej stron, zetknięcie się opuszków palców z niedotykaną kartką... ach, już się cieszę na wizytę w "książkowym sklepiku". Chwilowo potrzebę czytania zastępuję sobie gazetkami...
Odkąd pamiętam w moim domu były książki, czytałam od zawsze i teraz już wiem, że na zawsze i tę miłość staram się przekazać moim dzieciom, czytam im chętnie i często... od kiedy? Od pierwszych chwil kiedy chłopcy pojawili się w moim życiu. Najpierw czytałam do "brzucha", potem do "kołyski", teraz czytamy razem. Zdarza się też, że Starszak "czyta" Dzidziuchowi albo i na odwrót (a to już naprawdę wygląda komicznie). Książki są ważne dla całej naszej rodziny. Dziś czytaliśmy "Bajki o zwierzętach", prezent od O. i jej cudownej córeczki M. Opowiadania są krótkie, mądre i cudownie kolorowe poprzez swoje ilustracje, a księga (ogromna i cudna) sprawia wrażenie wytrzymałej i mam nadzieję, że taką będzie bo musi się zmierzyć z temperamentem mojego kochanego Gada.

Najbardziej podobają mu się wątki wilczo-psie przy czym intensywnie naśladuje odgłosy szczekania. Uwielbiam jak to robi. Jego "hał-hał" okraszone jest intensywną mimiką. Po prostu boskie.



czwartek, 3 lutego 2011

Będzie dobrze...

Źle mi... i nie chodzi mi o moją nieszczęsną niedyspozycję fizyczną tylko o to, że nie mogę być z moimi chłopakami tak na 100%. Niby jesteśmy razem ale tak naprawdę to jesteśmy obok siebie... Nie mam siły się z nimi bawić, wszystko mnie drażni, przeszkadza... szkoda mi moich Synków za to, że tracą czas z Mamą na czas tak naprawdę bez Mamy. Niby wszystko jest ok, bo leżę sobie, odpoczywam, leczę się przepisanymi przez doktorkę specyfikami, grzeję się herbatką z cytrynką i miodem (robię sobie sama bo Małża nie ma a Starszak za mały na kontakty ze wrzątkiem) a jednocześnie czuję jakby przez palce przeciekały mi ważne chwile... Ból głowy, bóle w klatce piersiowej i ogólne osłabienie (temperatura na poziomie 34 st. to nie żart ani wynik złego działania termometru) skutecznie zniechęcają mnie od wchodzenia do dziecięcego królestwa. Moje Dzieciaki "pasą" się samodzielnie i dają sobie radę, Starszak co jakiś czas zagląda do mojego pokoju ze słowami "tak strasznie mi ciebie żal mamusiu", opiekuje się Dzidziuchem najlepiej jak potrafi a ja mam wyrzuty sumienia... gdyby chociaż Małż był przy mnie... no ale cóż u niego tez mała "depresja", smutek z powodu mojej choroby, żal i złość z bezsilności, świadomość tego, że nic nie może zrobić na odległość... Czyżby dopadło nas przesilenie wiosenne? Oby to było tylko to...
A na zakończenie "promyk słońca" w całym tym moim ponuractwie. Krótki SMS z pytaniem o odebranie Starszaka z przedszkola od zaprzyjaźnionej przedszkolnej mamy... Będzie dobrze... :)

środa, 2 lutego 2011

Grypa...

Leżę... dziś jest już lepiej (po pierwszej dawce antybiotyku)... Grypa zaatakowała z niespodziewaną siłą. Wczorajsze popołudnie i noc zastała mnie nieprzytomną, zlaną zimnym potem, z dreszczami i "trzęsawką" pod dwiema kołdrami i dwoma kocami. Stan nieporównywalny z niczym... na szczęście chłopcy zdrowi (jeszcze?) i oby ten stan trwał niezmiennie... ja sobie jakoś z tym poradzę. Wczoraj nawet "znalazłam" obok siebie kolejnego wspaniałego człowieka, dzięki czemu mój Starszak wrócił z przedszkola do domu bezpiecznie i szybko chociaż bez mojego udziału... Dziękuję J.
A teraz znikam... chorować w spokoju...:)