niedziela, 6 lutego 2011

Kolorowe laurki i "chińszczyzna" obiadowa...

Starszak poczuł dzisiaj "wenę twórczą", zażyczył sobie "zestaw" kartek, wyciągnął wszelkie posiadane przez siebie kredki, niektóre nawet musiał zatemperować (jeszcze parę miesięcy temu to był mój obowiązek, a teraz jest taki "dorosły", że sam daje radę) i tworzył WALENTYNKI :) Najbardziej rozczulił mnie tym, ze po "obowiązkowej" serii przecudnie kolorowych laureczek dla całej rodzinki postanowił, ze musi tez narysować podobną dla K., przedszkolnego kolegi u którego nocował z piątku na sobotę, a który jak się okazało źle się poczuł bo dopadła go jakaś choroba (Starszak jest więc obecnie poddawany mojej wnikliwej obserwacji, profilaktycznej kuracji leczniczej kroplami z jeżówki i ... daje radę... zobaczymy). Na moją uwagę, ze walentynki robi się dla dziewczyn, mój starszy syn "uświadomił" mnie, że oczywiście można też dla chorych przyjaciół. To się nazywa empatia... Brawo Starszaku...
Rysunki wychodziły spod rąk Przedszkolaka podczas drzemki Dzidziucha, ja ten czas spożytkowałam na przygotowanie obiadku i chociaż dzisiaj nie był to popis kulinarny, czy danie "z górnej półki" (mięcho z kuraka, pyszny chiński sos ze słoika znanej firmy "Ł", dwa woreczki ryżu) wywołał nie małe ożywienie wśród mojej jadło lubej Szarańczy...

...a u starszego osobnika chęć jedzenia "jak prawdziwy Chińczyk", więc dzisiejszy obiad konsumowaliśmy w sposób patyczkowy posługując się pałeczkami, na tyle na ile każdy z nas sobie z nimi radził. Było zabawnie, radośnie, smacznie i rodzinnie... fajne popołudnie...


2 komentarze:

  1. Jestem pełna podziwu jak zajada tymi pałeczkami!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jego precyzja rozłożyła mnie na łopatki, zjadł szybciej niż ja

    OdpowiedzUsuń