środa, 11 grudnia 2013

Pan Gruszek...

Zawiesiłam się na tych wakacyjnych klimatach, że nawet nie zauważyłam kiedy przeleciała jesień... tak, tak ona właśnie się skończyła (poranny szron na okolicznych samochodach dzisiejszego poranka, właśnie mnie w tym upewnił) i nawet zdążyłam w tym swoim codziennym biegu dobiec do zimy. Po raz pierwszy w tym roku oblekłam moje młodsze dziecię w znienawidzone przez co niektórych w dzieciństwie rajstopy, wyciągnęłam z "mamowych" zakamarków cieplejsze czapki i rękawice, a nawet ponacierałam młodociane ryjki odpowiednim kremem, co by małoletni na tym zimnym powietrzu nie nabyli jakiegoś uciążliwego do wyeliminowania "parcha", powodującego ból i dysonans estetyczny (co niestety często jest udziałem mojej nieletniej dzieciarni) i wypuściłam do placówki. I żeby nie było, że taka ze mnie taka mocno leniwa matka, zdarza się również, że czasem muszę użyć własnej wyobraźni, materiałów dostępnych od zaraz i wyczucia własnych rąk. Młodszak, w podążaniu za nauką o ekologii, brał udział w swojej placówce w balu tematycznym "Owoce i warzywa". Jego grupa miała przedstawiać owoce a Młody "zapragnął" być GRUSZKIEM. Tak właśnie nie gruszką, bo przecież gruszką mogą być dziewczynki a on jako chłopiec powinien być gruszkiem. I tak właśnie się stało... zrobiłam wszystko co było w mojej mocy: rysowałam, wycinałam, malowałam, kleiłam i szyłam. I co? I wyszedł z tego piękny Pan Gruszek, niezmiernie zadowolony z przebrania i zabawy :)


Nie ogarniałam rzeczywistości w sposób chronologiczny i dalej chyba tego nie robię, intensywnie przygotowuję się do świąt, szykuję podarunki, porządek przeszedłby test "białej rękawiczki", pierogów mam tyle, że nakarmiłabym nimi niewielką armię i ogromny apetyt na świąteczną biesiadę. A skąd moja radość, nawet z powodu sprzątania? Odpowiedź najprostsza z prostych... jestem na URLOPIE i na wszystko znajduję czas. Nic nie wymaga pośpiechu, biegu i nerwów... W między czasie jeszcze oparłam się o stolicę, gdzie w ramach jubileuszu zaprosił mnie pracodawca i wybawiłam się jak nigdy dotąd... już wiem, że po 26 godzinach na nogach, 3 godzinach snu, następne 14 godzin można funkcjonować na naprawdę dobrym poziomie jeśli tylko robi się to w odpowiednim towarzystwie, a jak się okazuje pociąg na trasie Warszawa-Szczecin jedzie niespodziewanie szybko :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz