niedziela, 20 października 2013

Zadrutowany...

2 października moje Starsze dziecię przeszło próbę nad próby, wykazało się siłą i odwagą godną przynajmniej nastoletniego chłopca, za co zebrał godne dumy i zachwytu matczynego pochwały ze strony pracowników gabinetu stomatologiczno-ortodontycznego, samodzielnie zasiadł bowiem na fotelu i poddał się niezbyt przyjemnemu zabiegowi wyciśnięcia (nie wiem jak to się fachowo nazywa) kształtu własnej szczęki w celu utworzenia przez specjalistów aparatu ortodontycznego, do prawidłowego kształtowania zębów i paszczy. Na prawdę byłam "dumna i zielona" wobec jego postawy podczas wizyty, bowiem obawiałam się jak się ona potoczy (z własnego, dziecięcego doświadczenia pamiętałam, że wizyty takie mogą zakończyć się torsjami, wymiotami i ogólnie bardzo złym samopoczuciem), tym bardziej, że za sąsiednim parawanem odbywała się typowa histeria, połączona z płaczem i krzykami. W pewnym momencie zaczęłam nawet podejrzewać, że moje starsze Dziecię "podejmie temat" i przejmie przykład od koleżanki niedoli ale w tej kwestii wykazał się on niebywałą asertywnością i okazał niezwykle dojrzałym młodym człowiekiem co jak podejrzewam miało wpływ na to jaką niespodziankę otrzymał już tydzień później. Wiecie jak mało potrzeba aby zmotywować Starszaka do przestrzegania pewnych, nowych dla niego zasad... pani technik, która zajmowała się tworzeniem aparatu nazębnego dla mojego starszego syna wykonała wspaniałą robotę... i jak ja w jego wieku wstydziłam się takowego urządzenia we własnej paszczy, to Młody nosi je z dumą i gdyby tylko mógł wszystkim by się nim chwalił... Wystarczył owy mały, acz bardzo ważny dla posiadacza, uśmieszek zatopiony w zieleń nazębnego aparatu :)   



 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz