poniedziałek, 24 stycznia 2011

"Depresja" powyjazdowa...

Małż wyjechał... Nic nie jest takim jakim być powinno... :(
I chociaż teoretycznie, wszystko w najlepszym porządku, chłopaki zdrowe, pogodne, głodne przez większą część dnia (ich istnienie ostatnio polega na jedzeniu, co z pozycji matki zatroskanej jest sytuacją idealną, z pozycji matki karmiącej, sytuacja "fatalna", gdyż sprowadza rzeczoną do roli kuchcika, kelnerki i w ostatecznym rozrachunku sprzątaczki :)), rozrabiające w stopniu dostatecznym (czyli w takim, który jeszcze nie wymaga pomocy ekipy remontowej przy "odgruzowywaniu" pokoju po zakończeniu działań zabawowych, a jednocześnie sprawia, ze zabawa jest przednia i wywołuje uśmiech na obu małych twarzach), brudzące się w stopniu podobnym (odbierając dzisiaj Starszaka z przedszkola przeżyłam mały "szok", opiekująca się moim Łobuziakiem pani D. przybiegła do mnie do szatni ze strachem w oczach i zaczęła mnie przepraszać, gdyż Starszak powrócił z dzisiejszego "wybiegu" podwórkowego w stanie opłakanym... brudny-cudny, cały w błocie... bała się mojej reakcji, choć znamy się od lat -nastu... zdziwiłam się ogromnie, nigdy nikomu nie robiłam wyrzutów z tak błahych powodów ale widocznie jestem wyjątkiem wśród rodziców... no cóż... M. pisałaś o tym niedawno na swoim blogu, chyba jesteśmy jakimiś "dziwnymi" mamami... na szczęście dla Nas i Naszych dzieci ), szczęśliwe w stopniu bezwzględnym (ocena w wyniku obserwacji własnych :))
Jakoś tak nie mogę się odnaleźć w rzeczywistości, pobyt Małża minął jak zwykle huraganem... ciągle w biegu, z tysiącem spraw do załatwienia "na wczoraj", na szczęście ze złym początkiem roku przyszło mi się zmierzyć przy jego boku co dało siłę i nadzieję na przyszłość... będzie dobrze... tego chcę :) Wkrótce się odnajdę...
No dobra ale oprócz moich pesymistycznych wynaturzeń przeplatanych optymistyczną beztroską mojej Szarańczy w nowy rok weszliśmy z nowym członkiem rodziny (tuz przed Nowym Rokiem w niezbyt odległym Wrocławiu urodził się mojemu kuzynowi upragniony synek), styczeń przyniósł radosne nowiny dla bliskich przyjaciół (szykują się zmiany, trzymam kciuki rodzinko M. za powodzenie, za odwagę... dziękując za Waszą bliskość) i kolejnego małego Człowieka w gronie rodziny "z wyboru" (już nie mogę się doczekać spotkania z Maleństwem... kolejnych chłopak w naszym "dzieciowym" gronie :))
Tak więc, powtarzając słowa znanej piosenki, która ostatnimi czasy "nie wychodzi" mi z głowy ani na chwilę... A PO NOCY PRZYCHODZI DZIEŃ...A PO BURZY SPOKÓJ... pomimo tego, że nic nie jest takim jakim powinno z nadzieją patrzę w przyszłość i budzę się z uśmiechem, chociaż nawet pogoda jest przeciwko mnie, chcę wierzyć ze spotka nas jeszcze dużo dobrego a uśmiech losu znowu spojrzy nam prosto w oczy...

1 komentarz:

  1. Spojrzy, spojrzy:-)!!!, czasem słońce, czasem deszcz, jak ja to mawiam, oby tego deszczu w Waszym życiu jak najmniej.

    OdpowiedzUsuń