sobota, 27 kwietnia 2013

Bary...mój pies...

Odszedł... cicho, spokojnie, na zawsze... Był ze mną trzynaście lat... Na własnych rękach przyniosłam go do domu. Przywiązałam się do niego tak jak można przywiązać się do najukochańszego przyjaciela, z którym przemierza się ścieżki wspólnego życia. Jego obecność w moim życiu była wyśniona, wymarzona, idealna... Był ze mną w szczęściu i w smutku. Pozostał w domu rodzinnym, ale nadal był przyjacielem. Mokrym nosem szurał po główkach moich świeżo narodzonych dzieci, tarzał się z nimi raczkującymi po podłodze, ganiał za badylami i cudownie grzecznie chodził z nimi na "uwięzi"...

Już nigdy więcej nie przywita mnie w domu rodziców swym radosnym, głośnym szczekaniem, już nie "poskarży" się w swój wyjątkowy, niepowtarzalny sposób, nie potarmosi pyskiem po kolanach, nie da podrapać za uchem i po brzuchu.

Żegnaj przyjacielu, mam nadzieję, że teraz jest ci lepiej... że już nic cię nie boli, biegaj sobie do woli kochany, w sercach zostaniesz na zawsze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz