Moje dziecię "marnotrawne" przed momentem powróciło szczęśliwie na łono rodzinny i nie było by w tym nic dziwnego, bo przecież taka kolej rzeczy, najpierw imprezujemy My, w domyśle dorośli, że tak powiem, a potem, kiedy "odzieciejemy" znaczy dzieciami płci różnej zostaniemy przez los obdarowani, to one po odchowaniu wylatują z gniazda, z nocnymi powrotami na szczęście, co koi nerwy co nie co "nadopiekuńczych" mamusiek, ale żeby tak wcześnie? Ja wiem, że latorośle z gatunku męskiego, obdarzone z racji genów chyba, "niepokojem duszy" jakimś co to gna ich "w siną dal" opuszczają dom rodzinny znacznie szybciej i chętniej niż dziewczęta (wynik obserwacji własnych, a nie wynik wieloletnich badań amerykańskich badaczy, co to raczą nas co chwila jakimiś "cudami" psychologicznymi, więc może i odbiega to od prawdy, no cóż, specjalista ze mnie taki "domowy":)) ale żeby w wieku 5 lat ?! Toż to jakiś rekord chyba (muszę tu zasięgnąć opinii nieletniego bo może rzeczywiście on z tym wynikiem startuje do znanej Księgi Rekordów, a ja mu stanę niechcący na drodze do spełnienia marzeń?)!
Małolat "wyrwał" się dzisiaj na imprezkę proszoną, co oznacza ni mniej ni więcej a urodziny kolejne w zastępach przedszkolnych kolegów i koleżanek, tym razem w wydaniu damskim, a że jest szczęśliwym posiadaczem młodszego rodzeństwa, wyrwał się również spod opieki maminej, gdyż ta jako jedyny Rodzic na miejscu, bez oczywistej umiejętności klonowania bądź też dematerializacji osobliwej, która pozwalałaby być w dwóch miejscach jednocześnie, pozostała w domowych pieleszach z młodszym dziecięciem, gdyż na porę urodzinowego przyjęcia przypadała jednocześnie pora "prania", karmienia i usypiania Dzidziucha... Starszak wobec tych faktów ochoczo skorzystał z pomocy zaprzyjaźnionych, przedszkolnych mam, które obok swoich latorośli łaskawie zgodziły się wziąć na ten czas i moje dziecko pod swe skrzydła, więc mogliśmy radośnie odnotować jednoczesną zabawę (w wykonaniu Dziecięcia) i obowiązek (to wiadomo, że o mnie chodzi). Zabawa była przednia, tort smaczny, miejsce fascynujące... (wszystko cytaty ze Starszaka) i po mimo zmęczenia i powrotnego marudzenia (a to już wiadomości od cioci J.), łez rozmazujących misternie udekorowaną dziecięcą twarzyczkę, którą w ostatniej chwili (przed rozpłynięciem) udało mi się uwiecznić "ku pamięci",popołudnie możemy zaliczyć do udanych :) Na zdjęciu "rozmazany" Spiderman...:)
Dzień wyjątkowo intensywny skończył się w ekspresowym tempie, bo choć moje dziecko nie należy do "nocnych marków" i dosyć gładko w naszym domu odbywa się rytuał "chodzenia spać", to dzisiaj Starszak znów poszedł "na rekord" (Guinness dziś z nami od początku do końca i nie chodzi mi teraz o ciemne piwo:)) i wpadł w "objęcia Morfeusza" za nim tak na prawdę mrugnęłam okiem :) I sen przyszedł natychmiast, i spokój pojawił się na buźce, i rozczulenie ogarnęło moje serce, bo wiem, że w tym wieku to jeszcze wraca a co będzie za kilka bądź kilkanaście...? Wtedy mój spokój nie będzie taki oczywisty... no cóż, a do tego czasu będę się cieszyć drobiazgami, takimi jak dzisiejszy dzień... spędzony z Dzidziuchem, radosny z rówieśnikami dla Starszaka...
I z miejsca owego przy okazji, pragnę serdecznie podziękować cioci J. i cioci M. za wywiezienie i przywiezienie mojego Chłopca, to fajne znaleźć w codziennym zabieganiu ludzi, którym dobro nawet "obcego" dziecka "leży na sercu", i nawet w tak zwykłej sprawie potrafią i chcą pomóc "chwilowo" samotnej matce... Dziękuję Dziewczyny, bez Was S. dzisiejsze popołudnie spędziłby w domku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz