niedziela, 10 października 2010

Meteoryt... mój prywatny

Przyciąganie ziemskie działa... a raczej takie nasze, prywatne przyciąganie rodzinne. Naczytałam się o gwiazdach i już wiem, że mój Małż jest takim swoistym meteorytem, błędnie nazywanym przez nas, astronomicznych laików, spadającymi gwiazdami ale jak nic ta nazwa pasuje do niego jak ulał z jedną tylko różnicą - ja bym Go raczej określiła jako (W)Padającą Gwiazdę. Wspólnym mianownikiem ciał niebieskich i Małża jest jednak szybkie spalanie i znikanie... Taki stan nastąpił właśnie przed chwilą... Małż po niespodziewanym, zaskakująco - niespodziankowym pobycie, spakował manatki i zniknął...:( Uwielbiam to jego szaleństwo, przejawiające się w zwariowanym pomyśle szalonej, weekendowej wyprawy, gdzie tak zwany punkt A i B, dzieli "zaledwie" 830 km a po szalenie intensywnym i "szybkim" jednym wspólnym dniu niestety musi nastąpić podróż powrotna. Świetna jest ta jego spontaniczność. Nie lubię pożegnań i tego co następuje PO... ale cudowność tego, że jest z nami, chociaż na chwilę jest niewątpliwie bardzo podobne do niezwykłości związanej z tajemnicą meteorów i ich odłamków. A Małż, jako istota Wpadająca, napełnia nas wszystkich takim fajnym, pozytywnym nastawieniem do życia, sprawia, że na krótką chwilę zapominamy o dzielącej nas czaso - przestrzeni i nawet czasami (tak jak było tym razem) udaje nam się WSPÓLNIE uczestniczyć w rodzinnych uroczystościach... Zdarzyła się jeszcze jedna niezwykła dla Nas chwila podczas tego jego Przelotu przez domowe pielesze... spacer, a raczej mały spacerek, trzymanie się za ręce, patrzenie w oczy... bez Szarańczy uczepionej rękawa :) Niesamowite uczucie, takie nierealne, niedostępne, "na wagę złota" tym bardziej, że Dzieciarnia nie odstępuje Rodziciela "na krok", czemu specjalnie dziwić się nie mogę - sama trzymałabym Go za rękę przez całą dobę gdybym mogła. Szkoda, że już jest w drodze, w drodze która oddala Nas od siebie, od domu, dzieci, wspólnego bycia razem... Wierzę, że jesteśmy coraz bliżej stanu codziennego bycia razem, decyzja zapadła, teraz trzeba poczekać na jej realizację. Wiem, że sobie poradzimy... Tę pewność w dużym stopniu dają mi te Jego szalone przyjazdy, ta pewność "chcenia" bycia razem. Wracając jednak do gwiazd, pamiętam gdzieś z bajek a może z filmów, sama już nie wiem, żeby pomyśleć życzenie widząc spadającą gwiazdę, co ma pomóc w spełnianiu najskrytszych marzeń, więc życzę sobie po cichu, gdzieś w sercu i duszy za każdym razem kiedy moja ślubna, kochana (W)Padająca Gwiazda na chwilę do nas zawita... nie powiem CZEGO, by miało szansę spełnienia...

A teraz, tak po prostu, po ludzku, drżę o bezpieczeństwo drogi, czekam na telefon, że już jest u siebie... i myślę kiedy ponownie zaskoczy mnie tak cudownie... Dziękuję Kochanie :)

(zdjęcie nie moje, zaczerpnięte z internetu, ale tak bardzo MOJE przez swój wyraz... musiało tu być)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz