piątek, 15 października 2010

Dzień Dziecka Utraconego...


Noszę się z tym tematem od kilku dni... bo temat i smutny, i trudny, i tak naprawdę nie wiem jak zacząć...

Dzisiaj, po raz 6 w Polsce, obchodzimy Dzień Dziecka Utraconego i przy tej okazji chciałam się pochylić nad wszystkimi znanymi mi mamami, tymi wirtualnymi, blogowymi i tymi najbliższymi memu sercu, które kocham niemalże tak mocno jakbyśmy były rodzonymi siostrami, z którymi dzieliłam ból utracenia i które mi pomogły przejść przez ten ból... Zastanawiałam się długo co dzisiaj napiszę i wciąż tak naprawdę nie wiem, bo czym są słowa w obliczu takiej straty... Na początku chciałam opisać ta wszystkie, kochane utracone istotki, o których wiem, ale nie czuję się ani na siłach ani upoważniona żeby o nich mówić. To strasznie intymna, indywidualna sprawa, nie chciałabym nikomu sprawić dodatkowego bólu, więc te wszystkie historie zostawię sobie w sercu i pamięci...Bo wiem (choć ludzie mówili "zapomnisz", "tak być musiało", "czas przyniesie ukojenie" ) że nie można zapomnieć, zrozumieć, załagodzić...

I jest coś jeszcze co mnie dzisiaj bardzo zdziwiło i przyniosło smutną refleksję... jak dużo wśród nas mam Dzieci utraconych... mam które poroniły, nie donosiły, utraciły w trakcie porodu czy nawet tych, które po szczęśliwym rozwiązaniu pożegnały swoje Maleństwa na zawsze... I kiedy tak o nich myślę, wiem że są wspaniałymi, dzielnymi kobietami, silnymi siłą tak ogromną, że nie da się jej słowami opisać... I wiem, że choć są teraz na różnych etapach swojego życia, że różnie długi czas minął od dramatycznych wydarzeń, tak dużo zmian nastąpiło, że udało im się szczęśliwie doczekać cudu macierzyństwa bądź z lękiem właśnie czekają na nowego członka rodziny, że pełnią swoje rodzinne i zawodowe obowiązki najlepiej jak potrafią, to w ich sercach na zawsze jest rysa... głęboka, bolesna rana, której nie rozumie tak na prawdę nikt inny jak druga, doświadczona tym samym, bolesnym losem, matka.

Pamiętam też przy tym dniu o tych wszystkich ojcach, którzy wspierali, czekali i kochali... bo oni jak nikt inny musieli być twardzi, silni i dzielni, dający oparcie i wiarę na przyszłość... Dziękuje IM z całego serca, bo wiem czym jest taki wspaniały mężczyzna przy boku w chwilach zwątpienia, rozpaczy, chęci unicestwienia siebie samej... Dziękuję

I wiem, ze różni nas wiele banalnych rzeczy jak wiek, wykształcenie, poglądy i wiele tych najważniejszych dzisiaj momentów, doświadczeń, przeżyć to łączy nas smutek, żal i bezsilność, i to najważniejsze przez które jestem tu dzisiaj PAMIĘĆ... Ta pamięć o nas wszystkich, ta pamięć o NICH, świadomość ich zaistnienia w naszych życiach chociaż na moment, na chwilkę...


Pozdrawiam Was dzisiaj gorąco wszystkie ANIOŁKOWE MAMY I TATUSIOWIE, zapalmy świeczkę za spokój NASZYCH ANIOŁKÓW...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz