sobota, 1 października 2011

Chleb, leniwe kaczki i liście...

Przepiękna ta nasza jesień, więc korzystamy z niej "ile wlezie", tym bardziej, że na prawdę mamy gdzie. Tuż obok domu przepiękny lasek, wspaniałe ścieżki spacerowo-rowerowe, drzewa, krzaczki, woda w koło aż czasami trudno uwierzyć, że to niemalże centrum miasta. I my dzisiaj, zamiast siedzieć w domu i podziwiać słoneczko zza okien, wyruszyliśmy na kolejne spotkanie z jesienią. A co nas do tego, oprócz pięknej aury, skusiło? A no to, że Matka nie lubi marnotrastwa a tym bardziej jeśli ma się zmarnować nasz chleb powszedni (nie żebym była jakoś nad miarę bogobojna ale gdy ktoś wyrzuca pieczywo to dostaję gęsiej skórki), więc wymyślam dla chleba z dnia poprzedniego (lub nawet kilku dni) różne inne zastosowania. Chłopcy moi zatem zjadają "starszy" chleb maczany w jajku i smażony na patelni (do tego świeży chlebek się zupełnie nie nadaje a taki dwudniowy, a i owszem), bułki wysuszone na wiór lądują w mięsie "kotletowym" dla "związania" masy mielono-pulpetowej bądź też dokonują swojego żywota w maszynie kuchennej, wielofunkcyjnej radośnie w domu nazywanej Kaśką i idą na całkowity przemiał, dzięki czemu zawsze mam w domu zapas panierki. No ale czasem zdarza nam się taki czas domowy, że chleba jakoś za dużo nie jemy i zostają go takie ilości, że moje pomysły już się nie sprawdzają i wtedy zabieram Szarańczę do lasu z zamiarem nakarmienia ptactwa wodnego. No i do tego te widoki... I choć dzisiaj kaczki jakieś leniwe, mocno najedzone być może i wcale do nas nie chciały przychodzić, moich Chłopców nie zniechęciło to za bardzo i ganiali nie zmordowani od jednej zatoczki do drugiej nawołując kaczuchy dość mocno. Być może ptaszęta owe choć głodne i chętne nawet okazały się zbyt lękliwe jak na Szarańczę osobistą i bały się do nas zbliżyć i dlatego też szybko musieliśmy wymyślić sobie inne zajęcie. Ale chlebek się nie zmarnował :)
Poszliśmy dalej w kierunku drzew i robiliśmy przepiękne, kolorowe jesienne bukiety. A ile mieliśmy śmiechu przy zdjęciach tak zwanych "pozowanych"... Młodszak wszedł w etap uraczania nas przedziwnie cudownymi minami na hasło zdjęcie lub widok aparatu i zrobienie fotki z miną przypominającą chociaż co nie co jego codzienne oblicze graniczy z cudem. Dostarcza mi więc podczas fotografowania niezłej frajdy bo zastaję przy okazji "dziubki", zmrużenia, przechylenia, rozdziawienia paszczy i cały przedziwny jeszcze repertuar. Ale bukiet z liści potrafił zbierać z ogromnym zaangażowaniem. I są cudowne. Jego i Starszaka również...
No i na koniec kawałek drogi, którą pokonaliśmy tego ranka i słońce, które przebijało przez korony i świeciło w nasze twarze. Warto było wstać tak wcześnie i być tam zanim nadciągnęły tłumy, bo owe pojawiły się kiedy my już wychodziliśmy. A teraz Starszak oddaje się swoim indywidualnej zabawie a Młodszak śpi słodko, "wypompowany" porannym spacerowaniem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz