środa, 1 lutego 2012

Codzienność...

Miałam nadrabiać blogowe zaległości, opisywać wspaniały bal przebierańców w przedszkolu u Starszaka, jego niesamowite przebranie Spider mana, na punkcie którego oszalał również Młodszak, o tym dlaczego jestem matką która wypożycza przebranie zgodne z zainteresowaniami i wskazówkami dziecka (co jak się okazało w wypożyczalni nie jest zachowaniem powszechnym i naturalnym, którego to faktu doświadczyłam niemalże na własnej skórze i wiedza, której stałam się posiadaczem wprawiła mnie w nie małe osłupienie, bo do tej pory wydawało mi się, że rodzice są od spełniania dziecięcych marzeń i przy wyborze kostiumów karnawałowych nie wchodzą w grę własne, "rodzicielskie" ambicje a jednak myliłam się tak mocno...), rodzicem który czasowo nie martwi się po południową opieką nad kochaną Szarańczą, gdyż w domu pojawiła się ukochana Druga Połówka, która idealnie sprawdza się w roli opiekuna Synów pod zawodową nieobecność Rodzicielki, o dniach spędzanych wspólnie, w idealnym rodzinnym komplecie po niedawnym przybyciu do Nas Małża.
Tak miało być i pewnie by było gdyby nie mocno uciążliwa nie dyspozycja mniejszego Dziecięcia która zmieniła moje plany. Teraz zajmuję się wyłącznie Młodszakiem. Przytulam, lulam, głaszczę, pocieszam, przebieram, chłodzę, wycieram... czyli zwykła codzienność matki, której dziecko choruję. Według wszelkich znaków na niebie Młodszego dopadła trzydniówka. Niezwykle mocno gorączkuje, wymiotuje, jest marudny, rozklejony, płaczliwy. Nosimy go z Małżem na zmianę, najlepiej zasypia leżąc na Rodzicielskim brzuchu (czy może nawet bardziej na piersiach) i pochylamy się nad naszym Maleństwie niezwykle troskliwie po cichu licząc na jak najszybszą poprawę. Gorączka rosła w zastraszającym tempie wylądowaliśmy nawet gdzieś tak o 22 na wizycie w tak zwanej dyżurnej przychodni, gdzie trafiliśmy na świetną lekarkę. Troskliwą, delikatną, nadzwyczaj dokładną, która przebadała Młodszaka na wszystkie możliwe strony i sposoby, było więc zaglądanie do gardła, uszu, oczu, osłuchiwanie bez wywoływania histerii (tak było przy poprzedniej wizycie u innego specjalisty) a potem zasyp gadżetów w postaci naklejek, breloczków, kolorowanek i kredek dla Małego "dzielnego pacjenta" i jego starszego brata. Potem jeszcze był rajd po nocnych ulicach miasta w kierunku apteki działającej 24/7 gdzie miła pani, którą prawdo podobnie wybudziłam z "zapleczowej" drzemki była profesjonalna, uprzejma, sprawna i szybka, zaopatrzeni w leki (obyło się bez antybiotyków, pani doktor nawet o tym nie pomyślała, nie proponowała niczego co miałoby dodatkowo osłabić chory organizm) dostępne bez recepty udaliśmy się do domku, gdzie Malutki powoli wraca do zdrowia. I tylko jeszcze przede mną kolejne starcie ze służbą zdrowia, chociaż dopiero za miesiąc, bo jak się okazuje tyle należy poczekać na wizytę u dobrego specjalisty (poleconego, sprawdzonego, odpowiedniego dla dzieci, i "jak mówią na mieście" niezwykle skutecznego) laryngologa, bowiem od kilku dni mocno (ale od kilku tygodni sporadycznie) mamy problemy z głosem u Starszaka. Zastanawiam się czy szwankują struny głosowe, krtań, czy nagłośnia bo Synek chrypie, skrzypi, charczy, warczy, szepcze bądź całkowicie milczy. Jest to dla niego o tyle niesamowite co niecodzienne, bo odkąd Dziecięcie moje nauczyło się mówić, a raczej wydawać ze swojej paszczy dźwięki, wydaje je niemal nieustannie i przerwy robi tylko w trakcie spania, chociaż podczas mocnego snu też potrafi dosyć głośno artykułować swoje emocje. Teraz więc moja codzienność kręci się wokół lekarzy, lekarstw, wycierania nosów, spryskiwania gardeł i pilnowania żeby to wszystko szło w dobrym kierunku.

2 komentarze:

  1. Zawsze dlatego zimy nie lubie. Zdrowia zycze i zebys jednak znalazla czas i na odpoczynek i na nacieszenie sie druga polowka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że tak będzie bo od następnego tygodnia zaczynam urlop i liczę na aktywny wypoczynek ze zdrowymi Chłopcami.

      Usuń