niedziela, 4 listopada 2012

Do czego mi się przyda Chustka...

Niebezpiecznie wsiąknęłam w wirtualną rzeczywistość i zniknęłam stąd na dobre. Jednakowoż zawsze planowałam pisać, nie codziennie,nie na siłę czy nie daj bóg pod przymusem (zewnętrznym tudzież osobistym), więc pozbawiona całkowicie i zupełnie jakich kolwiek wyrzutów sumienia powracam dzisiaj pełna siły i wewnętrznych przemyśleń co by po sobie, jakby nie było, po istocie myślącej, ślad jakiś pozostawić, w myśl przesłania, że skoro myślę to jestem :)
Moja podróż internetowo-blogowa, która prawie całkowicie odcięła mnie od reczywistości, powiązała mnie niestety z tematami egzystencjonalnymi, niesprawiedliwością losu (cokolwiek to by miało oznaczać), z godnym odchodzeniem, uświadamianiem i oswajaniem przemijania i nieuchronności, i jakoś tak mnie przygnębiła, że nie miałam ani ochoty ani siły pisać. Nie odnajduję w sobie zrozumienia dla przeraźliwej choroby, która odbiera komuś matkę, córkę, żonę, przyjaciółkę, dobrego człowieka po prostu,który ostatkiem sił walczył aż do końca. I choć znałam tę osobę jedynie z wirtualnej przestrzeni, z gazet, z programów telewizyjnych (choroba uczyniła z niej osobę medialną) i dopiero po śmierci odważyłam się przecztać dokładnie wszystkie napisane na blogu przez nią słowa, odczuwam nie mal fizyczny ból związany z Jej odejściem... Chustka osierociła Syna, wspaniałego, młodego człowieka w wieku mojego Starszaka i świadomość tego rozłożyła zupełnie moją egzysencję. Podziwiam Ją za odwagę, za siłę i świdomość, za postawę, za humor, za wytwałość i za oswajanie dziecka z nieuniknionym... Coraz bardziej doceniam sens istnienia, siłę bliskości rodzinnej, wdzięczność za dar zdrowia i mam nadzieję, że nigdy nie będzie mi dane doświadczyć tej siły i determinacji jaką niewątpliwie posiadła Ona.
Spokoju bez bólu Chustko, będę pamiętać...

Zdjęcie pochodzi ze strony fundacji Rak'n'Roll, która wspierała Chustkę w leczeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz