sobota, 10 sierpnia 2013

Trzy dni wycięte z życia...

Nigdy, do tych czas, nie przyszłoby mi do głowy, że ból może być tak dotkliwy, nieustępujący, nieprzerwany i okrutny. Kiedy to żadne, dostępne bez recepty, leki nie przynoszą nawet sekundy ulgi i wytchnienia, a organizm reaguje nie przewidywalnie i zaskakująco. Kiedy nie mogę zapanować nad własnymi odruchami, najmniejszy dźwięk sprawia uczucie kłucia tysięcy bezlitosnych szpilek, kiedy słowa, które w miarę logicznie układają się w głowie w zdania, ni jak nie chcą opuścić mojej paszczy, która przestała się "na chwile" komunikować z mózgownicą. Kiedy, podczas zwykłych, codziennych czynności, nie możesz w pełni polegać na swoich kończynach, a najprostsza czynność, jak na przykład wykonanie własnego podpisu, jest niemalże nie możliwe i jest żywym dowodem na to, że dzieje się coś złego. I nagle cały świat przewraca się do góry nogami, trzeba szukać pomocy, łykać specjalistyczne leki, a inne chować w łatwo (dla siebie) dostępnym miejscu, w razie nawrotu objawów. Neurolog wyklucza najgorsze jednocześnie potwierdzając przypuszczenia, uspakaja, że doznania są niestety normą (!!!) w tej odmianie choroby. W większym spokoju czekam na termin dodatkowych badań (czekał ktoś kiedyś na tomograf?), odpoczywam, koncentruję się, próbuję... pisanie nie jest już takie trudne, choć nadal mocno wymagające... ten tekst pisałam prawie godzinę :) Jest już lepiej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz