







A na dowód tego jak dużo i jak szybko się zmienia, zdjęcia starego-nowego placu niedaleko od holenderskiego domostwa Małża. Poszliśmy tam jak zwykle co rano naszego tutejszego pobytu i co zastaliśmy? I owszem. Plac zabaw. Te same okoliczne domki, to samo miejsce otoczone równiutko przystrzyżonymi krzaczkami, te samo boisko do gry w piłkę nożną w pobliżu... tylko, że plac już nie ten sam. Radość Dzieciarni nie do opisania. Odkrywali nowe miejsce i wychodziliśmy stamtąd z gorącym postanowieniem szybkiego powrotu. Było więc wspinanie na różne poziomy, granie na metalowych rurkach (wydających cudowny dźwięk dzwonków), trąbienie i mówienie szeptem do tak cudownie, prymitywnie prostego w swym zamyśle "telefonu", grzechotanie metalowymi pojemnikami (wypełnionymi chyba kamyczkami, odgłos przy przekręcaniu metalowych kołeczków był niesamowity), wchodzenie po sznurowych drabinkach i platformie "skałkowej", przesuwanie kolorowych kulek, wspólne balansowanie i skakanie na sprężynach... czyli było wszystko to co mali chłopcy lubią robić na podwórku.