CZAS ZDARZENIA: 12-13 listopada tego roku.
CEL ZDARZENIA: Wspaniała zabawa dla wszystkich małych chłopców, którzy są fanami klocków Lego a szczególnie serii NINIJAGO.
UCZESTNIK ZDARZENIA: Starszak w towarzystwie ukochanego Taty (dzień pierwszy) i razem ze wspaniałym przyjacielem z czasów żłobkowych, zafascynowanym Ninjago K (motyw przewodni jego niedawnych urodzin).
WIELKIE ROZCZAROWANIE: coś o czym napiszę na samym końcu, pomimo wszystko pozytywnie, że wydarzenie owo rozczarowało bardziej mnie niż mojego starszego Synka, który w owy weekend miał naprawdę moc wrażeń (bo oprócz udziału w turnieju były też "akcje" z Tatą i nie zapowiedziany wypad do kina ze wspomnianym wcześniej K. i jego rodzicami). Okazuje się, że moje miasto (piękne takie a jednocześnie jakieś takie omijane przez ludzi i wydarzenia) potrafi zorganizować coś dla dzieci, i tak tego dokonać żeby mój Mały Chłopczyk (choć piszę tu o Starszaku, to i tak myślę o nim jak o moim malutkim syneczku) był przepełniony szczęściem i pozytywnymi emocjami.
Turniej Ninjago, na który postanowiliśmy "dostarczyć" nasze starsze Dziecię reklamowane było mocno zarówno w lokalnej prasie jak i telewizji, więc Starszak żył tym wydarzeniem już kilka dni. Do szczęścia dochodziła obecność Małża a i ja miałam owy weekend wolny od pracy zawodowej, więc postanowiliśmy skorzystać. Tym bardziej,że wszystko opierało się na klockach Lego, do których mam jakiś nie wyjaśnialny sentyment i wielkie zaufanie, bo wiem, że rozwijają, uczą, bawią. Było więc i budowanie (w programie zapewniono klocki na budowę 2,5 metrowego ludzika Ninjago (wiecie o co chodzi, taki "niby" wojownik, zamaskowany, z różnymi rodzjami broni... takie tam cudo) jak równiez turniej walczących ludzikami (Młody uczestniczył we wszystkim w czym się tylko dało). Mniej zaangażowanym mamom (posiadającym pociechy odmiennej płci, w innym wieku lub szczęśliwie interesujące się innymi obiektami dziecięcego kultu) pędzę wyjaśnić na czym polegał owy turniej. A więc (wiem, wiem nie zaczyna się tak zdania ale to nic bo ja tak lubię) dzielono dziecięcia w wieku wszelakim (tak chyba od 6 do 13) na zespoły 4 osobowe, stawiano przy stołach do gry, przypominających kształtem małą trąbę powietrzną, dostarczano ludzika lego razem z niezbędnym krążkiem (spinerem - a co wymądrzam się, bo zostałam mocno uświadomiona i nauczona tego co trzeba), którego kazdy zawodnik odpowiednim ruchem wprawiał w ruch, tak aby "zbić" innych. Kto najdłużej utrzymywał się na polu nie pokonany ten wygrywał! Starszak w najlepszej rozgrywce doszedł do II -go miejsca. Ale najpierw była do pokonania niemiłosiernie długa kolejka (wyobrażacie sobie emocje u 6 letniego chłopca, któremu każą cierpliwie czekać na jego kolej?), wypatrywanie, nauka, niecierpliwa walka, rozczarowania, podejmowane na nowo próby, starania, zabawa, duma, dyplomy, zdjęcia i wkońcu nagroda od Rodziciela (Małż nie mógł ani jemu ani sobie samemu odmówić kupienia nowego ludzika i sprawić nowej okazji do wspólnej zabawy).



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz