środa, 2 listopada 2011

Młodszak...

Mój mały Chłopczyk ruszył dzisiaj w wielki świat... I było pełno strachu, niepokoju, sprzecznych emocji ale jak się okazało tych negatywnych więcej miała Matka Syna niż On sam. Bo i chociaż zamgliły mu się oczka przy niespodziewanym rozdzieleniu (mówiłam, tłumaczyłam, oswajałam "na sucho" ale i tak wszystko odbywało się po niekąd poza świadomością Młodszaka) to jak się okazało "po" wszystkim był niesamowicie dzielny, samodzielny, wyśmienicie radził sobie z nową sytuacją, pomimo braków w umiejętności "ludzkiego" artykułowania dźwięków i słów nie miał problemów z komunikacją, nie pojawiły się też żadne problemy z potrzebami fizjologicznymi i po długim dniu pracy odebrałam uszczęśliwione dzieciątko z placówki w tym samym ubranku w którym został z samego rana pozostawiony (a mogło być przecież różnie pomimo wielu miesięcy domowych zwycięstw), jadł samodzielnie i do ostatnich "okruszków", czym wprawił w osłupienie panie przedszkolanki, bo one raczej przywykłe są do dzieci marudząco-brudzących w trakcie posiłków, dawał sobie radę w zabawach podwórkowych (no do tego to jest "raczej" przyzwyczajony, chociaż dzisiaj miał do dyspozycji nowe otoczenie, sprzęty, miejsca). Jestem z Niego tak bardzo dumna... nawet nie myślałam, że te emocje są do powtórzenia, że przy drugim dziecku jest takie samo drżenie serca, mętlik w głowie, przepływ myśli nie możliwy do zatamowania teraz już wiem, że są. Że pomimo całego matczynego doświadczenia, podobnych sytuacji, powtarzalności zdarzeń po raz kolejny jest mi dane odczuwać ten lęk pomieszany z miłością i dumą. Jakoś nie mogę uwierzyć, że mam w domu DWÓCH PRZEDSZKOLAKÓW (placówka dla mniejszych nie miała wolnego miejsca, a ta dla większych okazała się pomocna i przyjazna, więc Dziecię moje "przeskoczyło" pewien etap i zrównało się ze starszym bratem, chociaż niestety nie w tym samym miejscu i muszę rozwozić Szarańczę po moim rodzinnym mieście w godzinach szczytu ale to nic, za świadomość, że Chłopcy są pod dobrą opieką). I są tylko dwie rzeczy, które zmieniłabym w dzisiejszym dniu gdybym miała taką moc i siłę... przy odprowadzaniu byłby z nami Tata a w moich rękach aparat fotograficzny, i chociaż pewnie zdjęcia byłyby nie ostre, poruszone bądź źle wykadrowane byłby na nich mój Młodszak z kochaną, tylko troszkę, zapłakaną buźką, ukochaną maskotką (wybraną z grona wielu "najbardziej lubianych", bo akurat Ten Dzieć nie ma tej jednej jedynej), którą tak uroczo trzyma "za łapkę" w swojej łapce... Zdjęcia nie ma, więc zamieściłam grafikę znalezioną gdzieś w sieci, Dziecko przepiękne... włoski nie w tym kolorze, zabawka całkiem inna, bose nóżki takie nie "po mojemu dziecięcemu" (Młodszak jest na etapie "uwielbiania" obuwia i na prawdę rzadko się z nim rozstaje) ale tak podobna niewinność, zagubienie, delikatność.

5 komentarzy:

  1. Przedszkole?! Wow, to tak jakby był w grupie z Maliną, no, no to rzeczywiście duuuży krok! Gratulacje dla małego przedszkolaka! Tylko patrzeć, jak przy naszych oświatowych zawirowaniach trafi do jednej klasy z Sebusiem ;-)) to by dopiero był wyczyn ;-).

    OdpowiedzUsuń
  2. Tata tez dumny ale z mniejszą liczbą obaw :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialny to On jest ale żeby tak cztery lata w rok załatwić? Nie to na szczęście nam nie grozi :) A żeby nie skracać mu za bardzo dzieciństwa to edukację przedszkolną zacznie od "powtarzania roku" i od września ponownie trafi do maluszków aby był z równolatkami :)

    OdpowiedzUsuń
  4. gratulacje ! takze dla dzielnej mamy ze to wytrzymala :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Daję radę, tym bardziej, że Młodszy wykazuje zainteresowanie i chęć przebywania w placówce, nie wycofał się, nadal jest radosny, więc wszystko jest dobrze :)mam nadzieję!

    OdpowiedzUsuń