poniedziałek, 21 listopada 2011

Menu chorowitka...

Co jest najlepsze do zjedzenia kiedy choroba hula po domu? Oczywiście tłusty, gorący rosół. Taki najbardziej tradycyjny z pokrojoną marchewką, posiekaną na drobno pietruszką (u mnie obowiązkowo na taki "miał", co to czasem trudno rozpoznać co to za zielenina, tak przynajmniej było w domu rodzinnym i ja to kultywuję, nie do końca rozumiejąc, ale co znaczy siła tradycji :)), drobnym, "nicianym" makaronem. Ach... I tylko wielka szkoda, że dziś przy gotowaniu nie było takiej fajnej radości z wszech ogarniającego, rosołowego aromatu bo katar nosy pozatykał, nad czym Starszak mocno ubolewał - Mamuniu, jak ja żałuję, że nie mogę poczuć zapachu mojej ulubionej zupki :( No a przy tym, oprócz aromatycznego bulionu pojawia się jak zwykle przy "czystej" zupie problem co zrobić z warzywami i mięchem. Jak się okazało problem ten zaprzątał dziś nie tylko moją własną głowę. Ten sam dylemat przeżywała moja ukochana, osobista babunia, "wypożyczana" mojej dziatwie nie kiedy (a co niech będzie, że mam dobre serce) ku obopólnej radości (Starszak kiedyś mnie tak podpytywał jak to jest, że on tak bogato obdarzony babciami, ma ich rzeczywiście liczną grupę bo bierzemy pod uwagę również dzieciowe prababcie, i wytłumaczyłam mu, że kochana babunia I. tak naprawdę jest moją babcią a jemu i Młodszakowi czasami ją tylko pożyczam. Tłumaczenie zostało przyjęte z powagą i zrozumieniem, i tak już w naszej rodzinnej historii zostało zapisane) tym bardziej, że rzeczona seniorka rodu, mieszka od nas "na wyciągnięcie" ręki i bliskość mamy zapewnioną niemalże codziennie. Ona poradziła sobie z gotowanymi warzywami "sałatkowo", poczynionym dziełem kulinarnym ja i moi mali mężczyźni zostaliśmy obdarowani (to są zalety bliskiej lokalizacji mieszkaniowej).Mniam. Co się stało z babciowym kurakiem rosołowym? Nie wiem, nie spytałam. Pewnie części mięsne zostały skonsumowane przez samą zainteresowaną (jak ktoś lubi gotowane mięso drobiowe to nie ma dylematu co z nim zrobić) a kości rzucone dla psów (to ten motyw nie marnowania żywności, którym kierują się w mojej rodzinie kolejne pokolenia). U mnie z tym tematem trudniej bo nie przepadam za mięsem w postaci gotowanej ale nie lubię też marnotrastwa, więc walczyłam. Nie wiedziałam co zrobić, tym bardziej, że dzisiaj dodałam do rosołu zwiększoną porcję mięsa coby taki "bogatszy" był dla nas rekonwalescentów. Ale doznałam olśnienia i przemieliłam warzywa i wszystko mięsko maszynką, doprawiłam przyprawami, dodałam podsmażoną cebulkę, usmażyłam naleśniczki i oto mamy danie mistrza. I nic się nie zmarnowało. W domu jest jedzenie, w domu jest apetyt, w domu wkrótce będzie ZDROWIE! Hura!
A dlaczego dziś bez zdjęcia? Bo, pomimo wyśmienitego smaku i wspaniałej przydatności konsumpcyjnej moich wytworów kuchennych, naleśniczki okazały się wyjątkowo nie fotoganiczne, więc dzisiaj stawiam na wyobraźnię :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz