środa, 13 marca 2013

Franciszek wspaniały...

Choróbsko jakieś paskudne "położyło" znaczną część mojej małej rodziny i pomimo tego, że nie jest to jakaś poważna infekcja męczy nas niesamowicie. Małż zakatarzony, zachrypnięty, łykający "tony" tabletek ale jakiś taki nie w formie od dobrych kilku dni, "młodzież" z lejącymi się nosami walczy przy pomocy odpowiednich (przepisanych przez rodzinną panią doktor) medykamentów ale albo katar jakiś odporny na zaproponowany specyfik albo Oni odporni na leczenie tym sposobem, bo choć aplikacja trwa w najlepsze efektu jak nie było tak nie ma. A ja rykoszetem oberwałam i złapałam wszystkiego po trochu, więc objawy mam łączone trochę od Małża (on twierdzi, że od niego jak zwykle wszystko co najlepsze) trochę od kochanej Szarańczy. Chrypię, sapię, smarczę, warczę pełen przekrój... dla wielbicieli zwierząt :) 

Pomimo tego dzień można zaliczyć do udanych. Pomogłam komuś komu mogłam pomóc, swoją wiedzą, umiejętnościami, dostępem do różnych możliwości. Ktoś kto zawsze jest obok, kto zawsze mógł liczyć na przychylność moją i Małża (a my na wzajemność), znowu okazał się nie zastąpiony i osiągalny "na wyciągnięcie" ręki. Dobrze mieć takich ludzi w swoim otoczeniu. Nie muszą być z nami w szarej codzienności żeby wiedzieć jakim torem płynie nasze życie, nie muszą śledzić na bieżąco wszystkich wydarzeń, zdarzeń, zmian... wiedzą jak, gdzie i kiedy... świadomość, że są, jest wartością samą w sobie. 

Dzieć starszy rozpoczął dziś swoje pierwsze rekolekcje. Zachowywał się godnie i odpowiedzialnie jak przystało na (prawie) ośmiolatka. Jestem z niego ogromnie dumna. Zmiany w kościele jakie dzisiaj nastąpiły skłoniły nas (mnie i Małża) do refleksji i poważnej rozmowy ze Starszakiem. Za rok przystąpi do komunii, na tym chcemy poprzestać podejmowanie za niego religijnych decyzji, chcemy by był otwartym na inność, na zmiany, na różne poglądy młodym człowiekiem. Żeby w swoich wyborach kierował się własnym, dobrze ukształtowanym (o to staramy się dbać codziennie) sumieniem a nie czyjąś narzuconą wolą. Religia to trudny temat do "przerobienia" dla dorosłego człowieka a co dopiero dla nieletniego. Chciałabym żeby moi Chłopcy wyrośli po prostu na mądrych, wrażliwych ludzi bez względu na wyznawane poglądy czy sposób życia. Na razie staram się tłumaczyć, wskazywać, razem szukać... być obok po to by sami mogli próbować ale żeby zawsze wiedzieli, że wsparcie jest tuż obok. Religia wyzwoliła w nas powód do poważnej rozmowy i myślę, że poszło nam całkiem nie źle. Stanęło na tym, że najważniejsze jest być dobrym człowiekiem (cokolwiek miałoby to oznaczać podstawy są takie same dla wszystkich). Uświadomiłam sobie również, że mam okazję, we własnym życiu doświadczać obecności trzeciego papieża, nie na kartach historii czy wspomnień, tak po prostu. I jeszcze nie wiem czy ten fakt zmieni coś w mojej świadomości religijnej, czy zmieni mi to poglądy na temat kościoła i wiary ale wiem jedno, uczestniczę w czymś nie samowitym i niepowtarzalnym. Kawałek historii jest moim udziałem :) Dziwne a jednocześnie podniosłe i skłaniające do refleksji... A może to gorączka, która od jakiegoś czasu rośnie mi na wieczorne spanie :) Ach jak ja nie lubię chorować :) I właśnie przy okazji tych refleksyjno-wieczornych rozmów z Małżem i Starszakiem (Młodszak z radością wykorzystywał fakt możliwości oglądania niedostępnych w codzienności o tej porze bajek) przypomnieliśmy sobie jak niemalże cztery lata temu wybieraliśmy (za pośrednictwem skaypa - no bo niestety Małż był wtedy na obczyźnie) imię dla naszego nowego członka rodziny i imię, które przyjął bohater dnia dzisiejszego, było "poważnym" kandydatem. Dziś mielibyśmy Franciszka, On miałby papieskie imię, a my pewnie żylibyśmy dokładnie tak jak dzisiaj :) Franek to w naszym domu synonim łobuziaka i wołamy tak na A. jak coś zbroi lub jak w swoim "szale" zabawowym nie reaguje na nasze nawoływania. Na Franciszka reaguje natychmiast :) Trzeba było dać mu tak na drugie :)  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz