środa, 20 marca 2013

Rozstanie... niby zwykła sprawa...

Czy można się rozstać po ludzku? I co to właściwie znaczy? Czy zachowanie w sobie odrobiny człowieczeństwa jest nie możliwe w pewnych okolicznościach. Jak cienka jest linia między miłością a nienawiścią? Jak łatwo wymazać z pamięci dobre kilka lat  wspólnego życia. Jak łatwo zapomnieć o tych dobrych doświadczeniach, które były naszym udziałem i ile trzeba mieć w sobie złych emocji żeby tak szybko o tym wszystkim zapomnieć. Nie doceniać codzienności, zapominać o łączących więzach o łączących miejscach i ludziach. Straszne to wszystko... tak całkiem nierzeczywiste a jednocześnie tak mocno realne. Nie potrafię zrozumieć dlaczego ludzie, którzy dotąd cieszyli się ze wspólnego jestestwa teraz nie potrafią ze sobą rozmawiać na podstawowe tematy. Jak długo można udawać, że nie ma tematu, że nie ma związku przyczynowo-skutkowego? Czy podział majątku jest jedynym co może wstrzymywać ostateczne kroki a kredyt hipoteczny mocniej łączy niż jakie kolwiek słowa czy przysięgi. Dlaczego dziecko nie stanowi balansu pomiędzy emocjami a racjonalnością? Bo jak już się stało to się nie odstanie, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem i inne takie tam... Człowiek zdawałoby się dorosły, myślący, taki całkiem udany "homo sapiens" a jednocześnie opętany, nielogiczny, całkowicie bezkompromisowy. Głowę mam zaprzątniętą myślami nielogicznymi, które nie jak nie chcą ułożyć się w całość. Walczę wewnętrznie o spokój ale zdaję sobie sprawę, że walka skończy się niepowodzeniem. Może kiedyś, kiedy opadną emocje, kiedy głowa znów będzie "świeża i wolna" będę wstanie pojąć jak można tak łatwo zniszczyć życie nie tylko sobie, jak można żyć poza konsekwencjami i cieszyć się nieszczęściem innych.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz