wtorek, 12 marca 2013

Od zniknięcia po wychowawczy sukces :)

Poszłam szukać wiosny i zniknęłam... a wiosna pokazała się na chwilę, pogrzała, rozpaliła wyobraźnię i... też zniknęła. Jakoś tak przed wcześnie wyprałam zimową odzież wierzchnią potomnych, przeczesałam szafy, powymieniałam garderobę, nie tylko potomnych na lżejszą, niepotrzebnymi im już ubraniami i zabawkami "podzieliłam się" z potrzebującymi (w tym roku "wyrośnięte" ciuszki, za pośrednictwem młodszakowej placówki, powędrowały do pobliskiego domu dziecka), umyłam okna w całym mieszkaniu (pierwsze promienie marcowego słońca ujawniły niestety obraz "nędzy i rozpaczy" więc z zapałem ruszyłam na parapety), szurałam namiętnie na mopie po całej, dostępnej mi domowo, powierzchni poziomej, odkurzyłam pajęczyny, które podczas długich, zimowych wieczorów stanowiły schronienie dla licznej rodziny pajęczaków, która teraz otrzymała przymusową eksmisję i robiłam masę równie ciekawych i pożytecznych rzeczy :) 

Słońce, które przez dobrych kilka dni zaglądało do mnie przez (czyste) okna, wyciągnęło ze mnie jakieś niesamowite pokłady energii, było mi niezmiernie dobrze i miło, nawet na zakupy z Małżem spacerowaliśmy nie śpiesznie... było cudnie. Aż tu, pewnego wieczora, gdzie napełniona wiosennym entuzjazmem zamierzałam się świetnie bawić na "parapetówie" u mojej przyjaciółki, zaczął padać śnieg :) I cóż z tego, że zabawa przednia, i cóż z tego, że impreza nie do powtórzenia, i cóż z tego, że w ostateczności zdarzenia nieprzewidywalne okazały się genialnymi rozwiązaniami jeśli zderza się to wszystko z powrotem bezlitośnie zimnej, mokrej, wietrznej i białej zimy :( Hu hu ha nasza zima zła...

A mnie się już marzyły wielkanocne dekoracje, z coraz większym utęsknieniem spoglądałam w kierunku "po chomikowanych" po całym domu króliczków, piórek, cukrowych baranków, koszyczków, wierzbowych gałązek i innych cudaczków, które przynoszą do domu nie tylko święta a przede wszystkim wiosnę. I co? I nic, muszę te plany nieco odroczyć w czasie. Na razie pocieszają mnie kwiaty, które weszły do domu z okazji Dnia Kobiet, te przekwitające już niestety, czerwone tulipany, które niespodziewanie wróciły ze mną do domu z pracy (zaskakujące jak dużo radości potrafi sprawić skromny bukiet otrzymany od osoby po której się tego nie spodziewaliśmy) i ten zadziwiający, maleńki a jednocześnie silny i przepiękny mini storczyk, który właśnie dzisiaj objawił się kolejnym, otwartym pąkiem.


Przy tej okazji chciałabym także zapamiętać jak owy dzień przeżyli moi chłopcy. Młodszak z zadowoleniem powędrował tego dnia do przedszkola. W małych łapkach dzielnie dzierżył cztery tulipanki, które samodzielnie wybierał u pani kwiaciarki (dla każdej z pań starał się wybrać kwiatek w innym kolorze i konsekwentnie się trzymał dokonanego wyboru w momencie wręczania) a chwilę później z wielką dumą i uśmiechem obdarowywał przedszkolne opiekunki. Starszak tego dnia zaniósł do szkoły tulipana przeznaczonego dla wychowawczyni (przenosił go z domu w mocno "męski" sposób, czyli zakamuflowanego we wnętrzu własnego tornistra) a jak się w placówce okazało do całego grona pedagogicznego słodycze i małe upominki  trafiły za sprawą komitetu rodzicielskiego, w osobie pana D. Najfajniejsze jednak następnego dnia okazało się stwierdzenie mojego młodszego Dziecięcia, że on mógłby częściej tak dawać wszystkim paniom kwiaty, bo sprawia mu to niesamowitą radość :) Czyli, nie skromnie przyznając sobie "mały" medal z rodzicielstwa, uznaję, że wychowanie moich chłopaków na prawdziwych dżentelmenów zmierza w dobrym kierunku :) Zawsze, gdzieś tam z tyłu głowy siedzi mi chochlik i cichym głosem podpowiada, że wychowując syna wychowuję go dla innej kobiety i aby ta inna mogła być z niego zadowolona a ja z niego dumna mam go uczyć na takiego mężczyznę jakiego sama chciałabym "mieć". Myślę, że na swoim koncie mogę odnotować w tym temacie swój, własny, mały sukces...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz