piątek, 8 stycznia 2016

Świąteczne powroty :)

Jak, po raz kolejny, powrócić do pisania po tak długiej przerwie? Chciałabym aby przyszło  to samo, naturalnie bez powracania, próby nadrabiania zaległości, bez zadęcia, chronologii...szczerze mówiąc (pisząc) zamierzałam się do tego już kilka razy ale bez skutku, zawsze coś się okazywało ważniejsze lub bardziej pochłaniające, a kiedy już myślałam, że to już, że to ten moment, to niestety COŚ zaskoczyło i zawiodło niezmiernie. Otóż kiedy ja, gotowa, pełna optymizmu i sił, z ułożonymi w głowie zdaniami, czekająca na biały ekran, który można pokryć liniami czarnych literek usiadłam w końcu do komputera okazało się, że...nie mam dostępu do własnego bloga!!!! Znaczy miałam, a co, tyle tylko, że ograniczony i całkowicie odtwórczy, mogłam czytać, przeglądać, oglądać, przypominać sobie...zupełnie nie miałam dostępu do słowa pisanego!!!! Moje konto wygasło...w ten sposób utknęłam w nicości, bo niestety ze mnie zwierze elektroniczne i owszem, jednakże o ograniczonych umiejętnościach i jeśli chodzi o odzyskiwanie danych, udostępnień i takich tam trudnych rzeczy, to ja nic...nic zupełnie, po prostu zero, nul. Problem został przekazany instancji wyższej, w postaci własnego, osobistego Małżona i czekał na rozwiązanie. W tak zwanym między czasie pochłonęło mnie życie codzienne, problemy większe i mniejsze, proza, szarość i kolory, wena i pomysły na posty odparowały, ulotniły się jak powietrze spuszczane z urodzinowych baloników, więc znowu zawiodłam sama siebie, bo przecież już milion razy obiecywałam sama sobie, że już wkrótce, już za chwilę, tak już właśnie teraz usiądę i będę pisać...Usiadłam teraz, przed chwilą czy dwiema okazało się, że problem istniał jedynie na moim komputerze i tak na prawdę można go było rozwiązać w przysłowiowe 5 minut (dokładnie w siedem i pół z zegarkiem w ręku), ale przecież Małż zapracowany niezmiernie, wszelkie obowiązki domowe, które są ponad to co na codzień, czyli wszelkie moje prośby błagalne o nad programową półkę w sypialni czy łazience, naprawę drzwiczek w szafce kuchennej, które nie wiedzieć czemu pozostały dnia pewnego w mojej dłoni zarówno z zawiasami jak i uchwytem i po dzień dzisiejszy nie znajdują miejsca sobie przeznaczonego (przecież można posiadać szafki kuchenne otwarte na rzeczywistość otworem całego swego wnętrza, ukazując wnętrzności niebanalne, składające się z zastawy maści wszelakiej zbieranej skrzętnie przez 12 lat wspólnego gospodarstwa domowego każdemu, przybywającemu do naszego domostwa człekowi), o prawidłowe umocowanie karnisza w saloniku, który to wiedziony instynktem samozachowawczym, postanowił dnia pewnego rzucić się na ziemię z wysokości ponad dwóch metrów, uznając pewnie takie zachowanie najwłaściwszym z właściwych w obliczu drgań niespodziewanych, wprawiających w ruch betonową ścianę w ruch nagły, pochodzących zapewne z remontowanego właśnie lokalu mieszkalnego przynależnego z drugiej strony do owej rzeczonej ściany, co skutkowało tym, że moje ulubione zasłony pochylały się niebezpiecznie w kierunku mieszkańców i przychodnych, którzy postanowili właśnie pod nim zasiąść, w przeznaczonym do tego miejscu tuż właśnie pod nim (ale przecież jeszcze nie spadły i nikomu krzywdy nawet w małym stopniu nie uczyniły), o poprawienie, naprawienie, uzupełnienie, schowanie różnego rodzaju form sprawdzalnych aczkolwiek tymczasowych i prowizorycznych (nikt nie zrozumie kto nie przeżył) bywały zbywane w sposób łagodny jednakże trwały, na co w pewny momencie wspólnego życia przystałam i przyjęłam za "zastane" w celu nie kalania ogniska domowego krzykami tudzież kłótniami i awanturami, na rozwiązanie czekałam...cierpliwie... I co? I zaskoczenia nie będzie, doczekałam się, więc prawdę mówi jeden stary dowcip "jeśli mężczyzna powie, że zrobi (naprawi, obieca...itp), to zrobi...i wcale nie trzeba mu o tym przypominać co pół roku!!! przecież powiedział :)".


No i stało się, jestem :) Radość z faktu tego uruchomiła zapomniane czasami obecnymi, pokłady słowotoku, które tkwiły głęboko we mnie czekając na okazję do uwolnienia się, taką jaką dało im uruchomienie dzisiejszego wieczora bloga mojego, nieco już zakurzonego, i pokrytego dorodną pajęczyną aczkolwiek bardzo "mojego", sentymentalnego i kochanego, jak każda własna twórczość miłością jednostronną, niepomierną i narcystyczną. 

I co? I postaram się być :) Zaglądając do poprzedniego wpisu, zauważyłam, że nie skłamię twierdząc, że pojawiam się tu "od święta do święta" ale póki będzie mi to sprawiać frajdę, to nadal tak będzie, mniej lub bardziej systematycznie, odświętnie bądź spontanicznie, jak uzupełnię braki wspomnieniowe (dla potomnych przecież, nie dla siebie) to dobrze, jak nie zdołam to też dobrze, bo widocznie są one na tyle silne, że jeszcze nie wymagają formy pisemnej do zapamiętania, bo w życiu moim zaszły zmiany, małe, duże, wyjątkowe...takie co to na całe życie uczą jak żyć. Czy wiem już jak? I wiem i nie wiem jednocześnie, świadomość niewiedzy daje mi spokój i poczucie swobody, rzeczy o których tu pewnie dużo będzie, a żeby na spokojnie zatoczyć koło wklejam obraz uciekających świąt, tworem rąk swoich własnych ukoronowanych i zmierzam do pisania kolejnego posta, który już ułożony w głowie ciśnie się na klawiaturę niecierpliwie ale pojawi się dopiero wtedy...kiedy nadejdzie jego pora, a przecież nadejdzie bo wszystko ma swój czas, życząc Wam wszystkim, którzy tu cierpliwie, bądź przypadkowo zaglądacie dużo zdrowia i pomyślności w tym Nowym 2016 roku, który to naszedł jakoś tak niespodziewanie szybko i postanowił zostać na chwilę, która dla niego oznacza tyle co nic a dla nas tak dużo :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz