czwartek, 29 grudnia 2011
Fabryka Aniołów...
środa, 28 grudnia 2011
Pasterzem być, czyli Jasełka u Starszaka...
wtorek, 27 grudnia 2011
Pierniczenie ze Starszakiem i pomikołajkowy Młodszak...
poniedziałek, 19 grudnia 2011
Ozdoby spożywcze i nie tylko...
Wianuszek z czerwienią i mniejsze choinki są już spakowane i czekają na przeprowadzkę. Jakoś tak mi fajnie ze świadomością, że dzięki moim "dziełom" pewne dzieciaczki dostaną nowe zabawki. Świąteczna atmosfera zaczyna wypełniać mnie po brzegi, a jeszcze wczoraj, spędzając przed południe w pracy myślałam, że nie jest to możliwe. Przede mną jeszcze kilka niewielkich wyzwań ale jakoś sobie z nimi poradzę. Młodszak jutro po raz pierwszy spotka się z przedszkolnym Mikołajem, Starszak pomoże zaganianej matce w pieczeniu korzennych ciasteczek, upominki dla wszystkich zostały dziś ostatecznie zapakowane i w gotowości oczekują momentu "do rozdania", półprodukty na moje potrawy spokojnie stoją już na półkach w kuchni (zadania rozdzielone na wszystkich członków rodziny już w połowie listopada, coby nie wszystko spadło na jedne barki), porządki ukończone na poziomie zadowalającym, pozostaje jedynie cieszyć się ze wspólnie spędzanego z Szarańczą czasu i przedstawiać tutaj codzienność w stopniu satysfakcjonującym siebie samą i Podczytywaczy. Mam nadzieję, że z tym sobie poradzę :)
sobota, 17 grudnia 2011
Noc Mandarynkowych Lampionów...zdążyłam
czwartek, 15 grudnia 2011
Atak Klonów...
niedziela, 4 grudnia 2011
Nietypowo-adwentowo...
niedziela, 27 listopada 2011
Skojarzenia...
Póki więc jeszcze jestem i mam możliwość pisania to piszę. Dzisiaj o tym jak mocno ograniczamy sobie (MY - dorośli) wyobraźnię codziennym pośpiechem, obowiązkami i patrzeniem przed siebie. Po wyczerpującej sobocie, długiej jak nigdy (Chłopcy wylądowali w swoich łóżkach przed 22, a u nas to na szczęście nie rutyna, tylko mocno wyjątkowe odstępstwo od reguły) moja niedziela zaczęła się wyjątkowo, odmiennie i świątecznie. Otóż o godzinie 8.30 w cichym domu (Szarańcza jeszcze słodko spała!!!), otulona kocem (nie, nie był mi zimno, raczej potrzebowałam "miękkości") popijałam poranną kawę w swoim ulubionym kubku i było po prostu idealnie. Bo przy całej miłości jaką darzę Dziecięcia swoje osobiste, czasami potrzebuję chociaż jednego kwadransa, tylko dla siebie samej, chwilki "wolnego" od nich (i nawet nie czuję się winna...) i taką chwilką dzisiaj przywitałam dzień :) Dlatego też później miałam i czas, i siłę, i pomysł na wykorzystanie wolnego wspólnego popołudnia. Było czytanie, rysowanie, przytulanie i dużo śmiechu, a potem kiedy znużony zabawą Maluszek słodko usnął, tak w okolicach 13, my ze Starszakiem udaliśmy się do kuchni w celu popełnienia tam jakiegoś nie koniecznie skomplikowanego wypieku. I było wszystko co z takimi działaniami się wiąże: sypanie, lanie, mieszanie i oczywiście podjadanie "surowizny"(jest dokładnie tak jak napisała kilka dni wcześniej Madzia o swoich Pannach tutaj) , radość z obserwacji jak ciasto "rośnie w oczach" i to nieopisane szczęście kiedy można spróbować własnoręcznie dokonanego wypieku :)
Niestety nie wszystko wyszło tak jakbyśmy chcieli i czekoladowa polewa okazała się za rzadka, nie "osiadła" dostojnie na babeczkach tylko w okrutny sposób została przez nie wchłonięta ale to nic, bo zupełnie nie przeszkadza to w konsumpcji i w smaku babeczki są przez to "podwójnie" czekoladowe :) tylko niestety nie wszystkie nadawały się do transportu i dotarliśmy w gości z niewielkim zasobem ilościowym smakołyczków ale myślę, że zostanie nam wybaczone i docenione zostaną chęci.
I na koniec nawiązanie do tytułu dzisiejszego posta, poprzez krótki dialog kuchenny z moim starszym Dziecięciem:
S: Mamusiu, te nasze dzisiejsze muffin ki, pomimo tego, że babeczki to takie mocno chłopięce...
J: Tak Syneczku? Dlaczego, bo nie za bardzo rozumiem o co chodzi...(?)
S: No jak to o co? Nie widzisz, że one są jak sygnalizacja świetlna ?!
No tak, teraz to widzę doskonale ale w trakcie pieczenia jakoś mi ten fakt umknął. I nie wiem, czy to wynika z zabiegania (pieczenie, choć w doskonałej atmosferze, też było takie trochę "w biegu" żeby zdążyć zanim Młodszak się obudzi, bo przy nim prace kuchenne już nie są takie łatwe) czy z tego, że wyrosłam z takiego prostego postrzegania i ogarniania rzeczywistości. Mam nadzieję, że chodzi o tę pierwszą przyczynę i wkońc też bym skojarzyła nasze dzieło kulinarne ze światłami:)