czwartek, 3 maja 2012

W rzepaku...

Sporo czasu minęło od ostatniego posta i wiele się u nas wydarzyło ale nie będę o tym pisać bo powtarzałabym się bezwstydnie (a że to praca, domowe obowiązki, katary i inne takie tam codzienności oderwały mnie od blogowego świata), więc wcale nie zamierzam do tego wracać... było minęło, nie ma... zaglądałam do moich ulubionych blogów, śledziłam na bieżąco Wasze życia a czasem nawet udawało mi się coś skomentować (jupi!!!). Teraz mam już nadzieję, że będę tutaj częściej, więcej i regularniej, taki przynajmniej jest plan, co z niego wyjdzie, nie wiem? ale będę próbować mu sprostać. Aha i zanim jeszcze przedstawię Wam zdjęcia z naszej ostatniej wyprawy i wrzucę tu kilka słów o nas w nawiązaniu do ostatniego posta wyjaśniam i dziękuję wszystkim "przytrzymującym" w naszej "intencji" kciuki... Mamy opiekunkę (bo przecież nie nianię, w przypadku takich dużych chłopaków jak moje), znalezioną po niezwykłych perturbacjach, złośliwościach ludzkich i czasowych, po mozolnych poszukiwaniach, dokładnym sprawdzaniu, oczekiwaniu i szczęśliwym odkryciu dobrego człowieka w najbliższym otoczeniu. Na razie jest dobrze i nam i jej (tak przynajmniej twierdzi a ja nie mam podstaw nie wierzyć), Chłopcy są zachwyceni, czekają na nią z wielką niecierpliwością, dopytują o to kiedy przyjdzie, a ja, podczas swoich wieczorno-nocnych roboczych maratonów jestem spokojna. Ale jak doszło do tego, że w naszym domu pojawiła się Pani M. napiszę innym razem, bo to naprawdę historia do zapamiętania :)   

 A i jeszcze mam pomysł na jeszcze jednego posta (takiego bez zdjęć i z dużą ilością wyrazów ogólnie uznawanych za wulgarne i obraźliwe), niedawno miałam "spotkanie" ze służbą zdrowia... nie było ono udane. I co z tego, że miałam zaplanowaną prywatną(!!!) wizytę dla dziecka, za którą muszę nie źle zapłacić, na którą czekam ponad dwa(!!!) miesiące i została w ostatniej chwili odwołana. Teoretycznie został zmieniony termin, może w tym następnym uda się to, co miało być już za nami... na pewno wszystko opiszę.

A teraz o przyjemniejszych rzeczach... Przyjechał Małż (głównie ze względu na rzeczoną, zaplanowaną wizytę u specjalisty z naszym kochanym Starszym Chłopcem) i "wykorzystujemy" jego obecność do granic możliwości, znajdujemy miejsca w których możemy spędzić czas razem, całą rodziną... przy natłoku obowiązków, zajęć na "teraz" i "już", przy moich obowiązkach zawodowych (no niestety, ja nie uczestniczę w tej długiej, narodowej majówce, ja czasami pracuję :)) jesteśmy wspólnie we wspaniałych miejscach i tych takich najzwyklejszych, codziennych. Staramy się wycisnąć rzeczywistość niczym cytrynę i skorzystać z tego co daje nam przyroda. Tym razem rodzinna wycieczka poprowadziła nas do ogrodu dendrologicznego i chociaż wiosna w nim w pełni, to zamiast robić zdjęcia roślinkom fotografowałam moje pociechy i Małża (a nawet ja sama, osobiście zostałam uwieczniona "ku pamięci"). Po drodze do celu mijaliśmy przecudne pola kwitnącego rzepaku, postanowiliśmy więc na chwilę zboczyć z głównej drogi aby uwiecznić moich Chłopców na tle żółciutkich pól... i chociaż Młodszak "trafił" bezbłędnie w sam środek ogromnej kępy pokrzyw swoją twarzą (widać na zdjęciach), rękami i nogami było uroczo.     

 

Rzepak przewyższał Młodego kwiatami i miałam ochotę uwiecznić go jak wbiega w pole ale przygoda pokrzywowa ostudziła me zapędy i dziękowałam opaczności, że dziecię me nie należy do tzw. histeryków i płaczków, więc dzielnie się do zdjęć uśmiechał pomimo czerwono-bąblowego ekspresowego wykwitu na twarzy i kończynach. Wspaniały, dzielny chłopczyk. 

Małż uwiecznił mnie, żeby nie było, że ja tylko i wyłącznie po tej drugiej stronie aparatu...

Potem to ja już "szalałam" z aparatem i uwieczniałam Chłopaków w różnych konfiguracjach i miejscach, na które potomni chętnie wchodzili, wskakiwali, wdrapywali się, wbiegali...  









Wspaniały dzień w temperaturze niemal 30 stopni, skończył się dość późno w warunkach jeszcze bardziej rodzinnych, na rodzinnym "ranczo" w miłym towarzystwie.  

Pomysłów i tematów na kolejne posty aż nad to... Zdradzę Wam tylko, że "zaciągnęłam" moich Chłopaków na sesję do Malinowej fotografki i już nie mogę się doczekać efektów jej ciężkiej pracy. Na pewno tu będą, bo zaglądałam przez ramię (przepraszam Madziu, nie mogłam się powstrzymać) będzie na co patrzeć... Czuję TO! 

4 komentarze:

  1. Super te rzepakowe pola, muszę się wybrać póki tak cudnie kwitną, zajrzyj na facebooka, tam niespodzianka, słodziak Antoś, reszta wkrótce, jak się obrobię, a do obrabiania mam teraz zdjęć co niemiara, dziś dołączyły komunijne, cała karta 4 GB ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pracuj, pracuj a później wyszukaj jakiś fajny plener dla moich Chłopaków...

      Usuń
  2. Cudny ten rzepak. Tez sie mialam ochote zatrzymac ostatnio ale ,ze u nas od miesiaca leje... Pracowalam kiedys w takiej prywatnej sluzbie zdrowia wiec chetnie bym taki post z " wyrazami " przeczytala :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napiszę na pewno, powstrzymując się jednak od "wyrazów" ale muszę to z siebie wrzucić...

      Usuń